Nasza nowakowa drużyna wyrusza w dalszą drogę. Wyruszamy do Moby. Ten dystans musimy pokonać jeziorem Tanganika. Kazimierz Nowak płynął z Mpali do Moby, jednak osada Mpala jest zamknięta dla przyjezdnych, z powodu panującej tam epidemii cholery. Nasza wodna droga rozpoczyna sie wcześniej.
Pojawiamy się znów w porcie. Spotykamy znajomego kapitana i cały zespól barki OKAKO. Wszyscy cieszą sie, że muzungu znów będą płynąć łodzią. Machają do nas radośnie, prosząc o zdjęcia i… pieniądze również. Pracownicy imigration office mają dla nas specjalną taryfę. Przeszkoleni przez miejscowych udajemy, że nie rozumiemy po francusku. Oficerowie, zniechęceni próbami konwersacji po angielsku, puszczają nas bez problemu. Kolejny wieczór i noc przed nami w blasku afrykańskiego, gwieździstego nieba. Usypiają nas fale, wieczorne śpiewy murzyńskich głosów i odrobina lotoko -miejscowego trunku z manikou, mango i ryżu.
Bladym świtem wita nas MOBA – dawne Boundeville. Siedziba biskupów. Na brzegu oczekują mieszkańcy wioski na swoich krewnych. Odgłosy bębnów i śpiewów powitalnych to dla nas prawdziwa egzotyka. Pożegnani przez naszych znajomych, zostajemy przechwyceni przez kolejnych oficerów imigracyjnych. Ci z Moby, mają bardzo wysokie stawki dla muzungu. Tu także stosujemy metodę „non parle fracais”. Jednak miejscowy sierżant pod okiem kapitana jest bardzo aktywny i pilny w swoich urzędowych obowiązkach. Pytamy za co są tak wysokie opłaty. Otrzymujemy odpowiedz, że to na długopisy i papier, że muszą nas wpisać do rejestrów. Mówimy, że damy im kilka długopisów i zeszyt, a jak chcą to sami się wpiszemy do ich rejestrów. Nie dysponujemy sumą jakiej żądają. Naszą odpowiedzią wywołujemy salwę śmiechu, jednak atmosfera rozluźnia się…, a kontrola bagażowa dalej trwa. Każda rzecz z naszego bagażu jest oglądana pieczołowicie. Wszystko po kolei: ubrania, apteczki, części rowerowe, aparaty. Dosłownie wszystko. W międzyczasie sierżant wypytuje o cel naszej podróży. W ruch idzie książeczka – pałeczka. Zdumienie nas ogarnia, gdy z całej sterty naszych rzeczy uwagę strażników przykuwa nowakowa tabliczka. Sierżant na bok odkłada 5 sztuk. 2 dla kapitana, 2 dla szefa głównego i oczywiście 1 dla niego – do domu. Oj, Kaziku, Kaziku – my wiemy, że to Twoja sprawka, pomachałeś tam z góry w te afrykańskie strony. Do zestawu „opłaty” dołącza: koszulka PGNiG, długopis ESTY – Estera Hess (SPONSOROM DZIĘKUJEMY) i zeszyt z mapką Londynu.
To nie koniec naszych perturbacji rejestracyjnych. Po portowym urzędzie czas na główny urząd imigracyjny. Tu dowiadujemy się, że nasza „visa du voyage”, to nie to samo co „visa du touriste”, a skoro jesteśmy turystami, to powinniśmy takową posiadać. Ze stoickim spokojem odpowiadamy, że właśnie takie wizy wydaje rząd Kongo poprzez ambasadę w Burundi. Cieszymy się, że właśnie takie mamy. Wizy z Warszawy – tutaj by nie przeszły. Siedzimy w tym urzędzie jak potulne baranki, czekając na dalszy bieg wydarzeń. Główny szef wysyła sierżanta i Radka, aby skserować nasze „visa du voyage”, a sam namawia Asię, żeby zabrała go do Polski;-) Światek w tym czasie pilnuje bagaży.
Po kolejnej godzinie możemy wyruszyć dalej. Udajemy się w stronę wioski MOBA. Port jest oddalony ok. 7km od zabudowań. Przed nami trudny podjazd. Prawie cały czas prowadzimy rowery. Górka, kamienista droga, strome nachylenie i prażące, afrykańskie słońce. Zahartowani suniemy dalej. Przed nami widnieją murzyńskie chatki pokryte dachami z traw, poletka manioku i bananowców. Nad tymi domostwami widnieje wieża katedry w neogotyckim stylu. Nieprawdopodobny to widok. Tu w środku Afryki, pomiędzy tymi domostwami, taka budowla. Zupełnie tu nie pasuje. Robimy kolejne zdjęcia. Na nocleg zatrzymujemy się przy placu katedralnym. Ksiądz zarządzający wskazuje nam miejsce, gdzie możemy rozbić nasz obóz. Przygotowujemy kolację na piecyku z węglem drzewnym. Smakuje wybornie. Razem z nami obozują tu specjaliści z agencji paramilitarnej MAG. Zajmują się oni w tym terenie detonacja min przeciwpiechotnych, pozostałościami po ostatniej wojnie. Poznajemy Johna – eksperta z RPA. Nocnym rozmowom nie ma końca. John okazuje się kolejnym dobrym duchem naszej wyprawy. Światek i Radek z wypiekami na twarzy słuchają jego niesamowitych historii. Ot, chłopięca wyobraźnia dała znać o sobie;-).
Następnego dnia, trochę zaspani, zwiedzamy katedrę wraz księdzem. To wspaniała budowla o niesamowitej akustyce, co sprawdziła Asia, wyśpiewując sopranem słynne „Ave Maria”. Są tu grobowce biskupów – założycieli, rzeźbione konfesjonały, proste witraże podświetlane wszechobecnym słońcem.
Przy katedralnej parafii zostawiamy kolejną nowakową tabliczkę. Rozmawiamy o KN, pokazujemy stare zdjęcie Moby. Ksiądz wpisuje się nam do księgi pamiątkowej. Jeszce tylko pamiątkowe zdjęcia i czas w drogę! Kolejny nowakowy punkt to Pweto. Aby tam dotrzeć musimy sforsować góry KIRUNGU.