25 i 26 listopada
„Marszu potępieńców dzień drugi”– rozpoczyna miło dzień Zbyszek.
Dwa pełne dni spędzamy przepychając rowery przez piaski. Pierwszy dzień był bardziej wymagający. Zbyszek kompletnie zatarł sobie nogi. Nakleił kilka plastrów. Szedł kawałek drogi boso. Ponownie nakleił plastry. Tym razem od strony podeszew. Potem pożycza sandały od Fadela i w nich już do końca drepcze przez piachy. Ja pierwsze 7 kilometrów przepycham rower przez piach ze zblokowanymi szczękami tylnego hamulca. Ot, miało iść ciężko, no to szło. Pierwszego dnia ukształtowanie trasy jest bardziej górzyste. Dużo trudnych podejść w kopnym piachu. Spuszczamy powietrze z opon. To ułatwia przepychanie. Dominik wynalazł sposób na zjeżdżanie z wydm siedząc bokiem na ramie roweru. Sposób taki jak damski sposób jazdy konno sprzed stu lat. Umiejętność tą rozwijamy do tego stopnia, że na jednej z ostatnich wydm postanawiamy rozegrać pierwsze mistrzostwa Polski w zjeżdżaniu z wydmy rowerem bez pedałów im. Kazimierza Nowaka. Wygrywa Dominik. Ciekawostka techniczna polega na takim rozłożeniu balansu na rowerze, aby dociążyć maksymalnie tylne koło powodując nie zagrzebywanie się przedniego w piachu. Przejeżdżamy przez 7 wielkich uadi. Różnice wzniesień są tam takie, że pozwalają staczać się rowerom z prędkością maksymalną 50 km/h. Siedząc bokiem!
Drugiego dnia pokonujemy więcej odcinków płaskich. Prowadzimy rowery komfortowymi przesuszonymi korytami pradawnych rzek. Fantastyczne formy skalne. Znowu raj dla geologów. Coraz liczniej występują fioletowe głazy. Czasami skrystalizowana sól jak mech całymi połaciami porasta dna wyschniętych rzek. Drugiego dnia mijają nas dwukrotnie wycieczki francuskich turystów. Podczas postoju pierwszej kopiuję 2 GB tuareskiej muzyki z samochodowego odtwarzacza mp3 kierowcy Land Crusiera owiniętego w fioletowy szesz i ukrytego za lustrzanymi okularami typu Sylwester Stallone. Od tej pory nieustannie będzie nam towarzyszyć rewelacyjna w tempie i przestrzeni muzyka zespołu Tinariwen. Gitarowe brzmienie zespołu połączone z nostalgiczną melodią muzyki pustynnej, głębokim i tajemniczym vocalem oraz atawistycznym pogłosem chórków tworzy niezwykle magnetyczne połączenie. Nasz ulubiony kawałek przywodzi mi na myśl powolny rytmiczny marsz karawany i opowiada w warstwie tekstowej, którą przybliżył nam Fadel, o dźwiękach pustyni, które możesz usłyszeć tylko wtedy, kiedy wewnętrznie się wyciszysz podróżując samotnie przez bezmiar piasków.