Kraj, w którym ludzie wiatrem żyją (dzień 311-313)

Dzień 311-313, 10-12 września 2010

Za nami już ponad 600 km drogi, następne kilometry to podróż, przez południowy skrawek pustyni Kalahari – kraj, gdzie ludzie i zwierzęta zawdzięczają życie tylko wiatrom, które stale wieją. Jeśli pustynia, to zapewne mroźne noce, a być może i przecudowne wieczory, kiedy mleczne światło księżyca wysrebrzy pustynię i zmieni ją w krainę czaru, bajkę czarowną, której opowiedzieć nie sposób.

Taką właśnie chcemy ją widzieć, przeżyć i poczuć.

A więc do dzieła!

Trochę późniejszym, niż planowaliśmy, świtem wyruszyliśmy z Kimberley. Po drodze zajechaliśmy jeszcze pod pomnik upamiętniający wojnę angielsko–burską. Ten sam pomnik odwiedził podczas swojej wizyty Kazimierz Nowak. Potem szybki wyjazd z miasta i znowu słońce praży, wiatr po twarzy, przed nami sina dal. I jakieś 70 km do najbliższego miasta. Mimo wszystko szło nam dość sprawnie. Do czasu.

Okazało się, że nasze miasteczko, nie jest wcale miasteczkiem i nie bardzo da się w nim przenocować inaczej niż na dziko. Zachęceni przez miejscowych postanowiliśmy zatrzymać się w oddalonym o 15 km Parku Makala. Szybki skręt w prawo i pędzimy szutrową drogą przed siebie. Po około 7 km dowiedzieliśmy się, że w Parku nie możemy się zatrzymać, ponieważ na dziś mają już komplet i absolutnie nie przyjmą nas nadprogramowo. Podjęliśmy dość szybką decyzję. Zawróciliśmy do głównej drogi, a stamtąd zaczęliśmy kierować się w stronę następnego miasta. Tradycyjnie już –  powoli obserwowaliśmy, jak słońce było coraz niżej i niżej. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do farmy. Postanowiliśmy zapytać o nocleg. Co ciekawe, farma okazała się tutejszym „domem schadzek mężczyzn”. Panowie zaciekawieni, kto plącze się pod ich bramą, zaczęli wyłaniać się z przeróżnych zakamarków farmy. Mimo, że byli tradycyjnie mili, z jakichś powodów, nie zdecydowaliśmy się na nocleg u nich. Pognaliśmy dalej. I jak widać, Kazimierz nad nami czuwał, bo kilkanaście metrów dalej, spotkaliśmy mężczyznę, który widząc nas kilka godzin wcześniej na trasie pojechał do domu, żeby przywieźć nam trochę mrożonej wody. Korzystając z okazji, zapytaliśmy go o nocleg. Tym sposobem wylądowaliśmy na farmie, która w chwili obecnej pełni rolę szkółki jeździeckiej. Przyznajemy się, złamaliśmy miejscową zasadę DTA (don’t trust anybody). W ten sposób zostaliśmy sami, na totalnym pustkowiu, oddaleni kilka kilometrów od drogi, na starej farmie z lekka przypominającej zakład psychiatryczny. Wzbudziło to nasze lekkie obawy. Cóż, nie było już odwrotu. Siedzieliśmy spokojnie jedząc zupki chińskie, gdy nagle rozległo się walenie do drzwi. Zdrętwieliśmy.

Otworzyliśmy drzwi, a naszym oczom ukazał się postawny mężczyzna, okazało się, że to Pieter, współwłaściciel farmy. Odetchnęliśmy z ulgą. Mimo to zabarykadowaliśmy drzwi na noc i poszliśmy spać.

Kolejny dzień to już tylko formalność, przed nami 50 km.

(…) „okolica prawie pustynia – typu „serir” – a na skraju horyzontu widać kopce – całkiem jak na Saharze – miraże rozlewają nieistniejące wody – góry drżą w rozgrzanem powietrzu”. Dziś przekroczyłem rzekę Oranje – a nad wieczorem osiągnąłem miasteczko Hopetown.

Tak pisał Kazimierz Nowak, a my dostaliśmy silny wiatr w plecy i tym sposobem około jedenastej byliśmy już na miejscu. Hopetown, malutkie miasteczko położone gdzieś pośrodku niczego. Mimo, że Kazik znalazł się tam w środę, a my w sobotę, również wszystko zastaliśmy pozamykane. Od razu skierowaliśmy nasze kroki do pierwszego napotkanego kościoła. Niestety tamtejszy pastor, najwyraźniej dość wystraszony naszą wizytą, skierował nas na nocleg na komisariat policji. Posłuchaliśmy go i absolutnie nie żałujemy tej decyzji. Na policji zaprowadzono nas do pokoju odwiedzin, który miał się stać naszą kwaterą na tą noc. Weszliśmy do środka i wstrzymaliśmy oddech.

Niby ukradkiem, wybiegliśmy stamtąd ile tchu. Nie pachniało za ładnie! Ale co to dla nas. Poprosiliśmy o miotłę, mopa i wiadereczko. Pełną parą, ku zdziwieniu funkcjonariuszy, ruszyliśmy do szorowania. Po 30 minutach, nasze małe 10m2 lśniło czystością. Jeszcze tylko pachnące mydełko w kąt i można spaćJ (PS.: Mirka, wielkie dzięki za pachnące mydełka!). A przed nami leniwe popołudnie na policyjnym podwórku i rozmowy z tamtejszymi funkcjonariuszami. Kiedy my spokojnie jedliśmy kolację, panowie policjanci co raz przywozili nowych więźniów i umieszczali ich w celach obok naszej. Super sąsiedztwo! A my do woli korzystaliśmy z łazienek, kuchni, praliśmy i absolutnie nikomu to nie przeszkadzało. Wieczorem ruch na posterunku wzmógł się znacznie. Policyjne samochody kursowały jeden za drugim i przywoziły coraz to nowe osoby. Z rozmów, wiemy, że były wśród nich osoby, które dopuściły się również morderstwa. To, co nas niesamowicie zaskoczyło, to sposób w jaki funkcjonariusze odnosili się do więźniów. Żadnych kajdanek, żadnej przemocy (no chyba, że ktoś stawiał duży, duży opór) – wszystko ze spokojem, z pełnym szacunkiem. Nastała kolejna afrykańska noc (czyt. 18:30, bo o tej porze zapadają tu zupełne ciemności). Okazało się, że jeden z detektywów śpiewa również w chórze gospel, po naszych namowach zgodził się zaśpiewać coś tylko dla nas. Łezki zakręciły nam się oczach, usłyszeliśmy Amazing Grace w wersji jedynej i niepowtarzalnej. Pokręciliśmy się jeszcze chwilkę i dobranoc! Noc piękna – ale taka bardzo zimna!

Powtórzymy za Kazikiem: Pustynia piękna, aż się jechać nie chce. Kochana moja Maryś! (…) dotarłem do STYDENBURGA – miasteczka leżącego pośrodku pustyni.

O poranku pożegnaliśmy się z naszymi przyjaciółmi z posterunku policji. Pożegnalne fotki, opowieści o Kaziku i czas na nas. Wielkie dzięki chłopaki za gościnę! Niedziela, to już 12. dzień naszej podróży. Krajobraz, który mijamy jest zupełnie inny od tego, który obserwowaliśmy przez ostanie dni. Jest coraz bardziej pustynnie. Tutaj już nie możemy liczyć na gościnność miejscowych, z jaką spotykaliśmy się do tej pory. To kolejny, zupełnie inny etap naszej podróży.

Gdy tak siedzi się w środku pustyni i patrzy na rozgwieżdżone niebo „…widać tych, których się kocha, a którzy daleko – jakże bardzo daleko!”

[Eliza Czyżewska]

3 komentarze to “Kraj, w którym ludzie wiatrem żyją (dzień 311-313)

  1. Beata pisze:

    ..apropo’s Kraju, w którym ludzie żyją wiatrem.. Ewa jesz coś??
    pozdr.B

  2. Marysia pisze:

    … droga wyasfaltowana + brak cienia –
    … a przygody wciągające!

  3. aga pisze:

    pieknie!cela odczarowana 🙂 3mam kciuki

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV