Stryjska gościnność na koniec etapu przez Polskę i Ukrainę

Stryj – 8-10 września

Pogoda się popsuła całkiem poważnie, w nocy znów przeszła burza, od rana zacina z prawa i lewa ostry kapuśniaczek – choć na horyzoncie, za blokami mieszkalnymi, wygląda dumnie słońce. Julia się niepokoi czy wciąż planujemy wybrać się do Doliny, Pacykowa, Rożniatowa i innych umiłowanych miejsc Kazika – układa nam dzień – pierwsze spotkanie można przesunąć na 17:00, drugie na 18:30, a przed 20:00 późny obiad w zaprzyjaźnionej restauracji, wszystkim pracownikom Kulturalno Oświatowego Centrum im. Karola Makuszyńskiego, za tak wspaniałe przyjęcie i organizację, serdecznie dziękujemy!!

Piątek poświęciliśmy jednak na zwiedzanie miasta, wprawdzie nasz początkowy plan zakładał, że pojedziemy oglądać „ulubiony zakątek Kazimierza Nowaka”, ale na prawdziwej mapie, nie przewodnikowej, okazało się, że wioseczki są oddalone o spory kawałek Karpat ukraińskich od Stryja, więc skupiliśmy się na samym mieście, bo i tu śladów Nowaka nie brakowało – zdobyliśmy wpis z dworca, odwiedziliśmy szkołę podstawową, w której Kazik najprawdopodobniej się uczył, muzeum, które podstępnie okazało się nie być dawnym magistratem i bardzo charakterystyczny dla Stryja kościół, z tablicą pamiątkową poświęconą Tadeuszowi Kościuszce. Odwiedziliśmy też dawny budynek Towarzystwa Gimnastycznego Sokół (we Lwowie o nim zapomnieliśmy). Przez połowę dnia i nocy wypisywaliśmy też kartki pocztowe!!

Wieczorem mieliśmy kolejne dwa spotkania z młodzieżą – polskojęzyczną i ukraińską, ale uczącą się naszego języka. Kasper się odsłonił ze swoim talentem malarskim, więc szybciutko go zaprzęgliśmy do wpisu w pamiątkowej księdze w Polskim Kulturalnym Centrum, w którym mieliśmy pokazy, dodatkowo wyprodukował jeszcze – nie mniej cenne, bo nawet śmieszniejsze – dzieło na tablicy klasowej. Od rana przeczuwaliśmy, że nieubłaganie zbliża się koniec naszej przygody na ukraińskich szlakach Kazimierza Nowaka – sadzonki przekazane przez mieszkańców Boruszyna czekały grzecznie na swoje nowe miejsca, dębik słabiutko wyglądał, ale lipa mimo trudów podróży trzymała się dostojnie, w pionie… A my, skorzystaliśmy z zaproszenia Julii i Julii (nauczycielki j. polskiego z Centrum) do odbycia niewielkiego clubbingu po Stryju.

Organizacja powrotu do Polski spędzała nam sen z powiek od czwartku, w końcu w piątek wieczorem uzgodniliśmy prawie pewną wersję, że wieczorem w sobotę jedziemy wszyscy elektriczką do Lwowa, skąd na granicę przemieścimy się busem zorganizowanym przez konsulat – tak by Kamila, Ulla, Kasper i Sławek zdążyli na nocny pociąg z Przemyśla. Wczesne popołudnie jednak zweryfikowało nasze ustalenia, z pomocą przybyła Julia, która zorganizowała nam bezpośredni transport ze Stryja do Przemyśla!

Sobotę rozpoczęliśmy jednak od posadzenia dwóch sadzonek drzewek nowakowych – dąb, z uwagi na swój niepewny stan otrzymał mniej eksponowaną lokalizację na tyłach Centrum, lipę natomiast wkopaliśmy od frontu budynku, w centralnej części ogródka – jeszcze tylko przykręciliśmy na elewacji budynku pamiątkową tabliczkę, bardzo podobną do tych wieszanych w Afryce, i nasza misja dobiegła końca! No prawie, bo zostało jeszcze do napisania mnóstwo tekstów relacji, trzeba też było przebrać zdjęcia, podliczyć przejechane kilometry…

O 20:30 pod Centrum Integracji Europejskiej w Stryju (gdzie nocowaliśmy) przyjechał bus, kierowca bardzo się dziwił ilości sprzętu, jaki wkładaliśmy do auta, bardzo mu się spieszyło, bo jeszcze tej samej nocy musiał obsłużyć wesele na Zakarpaciu – pożegnaliśmy się więc bardzo serdecznie z Juliami, obiecaliśmy przyjechać w przyszłym roku, by zorganizować kilkudniową wycieczkę rowerową dla dzieciaków z Centrum i pomknęliśmy Sprinterem w stronę Lwowa.

Kazik Kosydor zatoczył z nami dokładną petlę, wysiadł na tym samym rondzie, na którym prawie dwa tygodnie wcześniej spotkał się ze Sławkiem i Norbertem, my pojechaliśmy dalej, w milczeniu, ale nie dlatego, że ktoś się z kimś pokłócił, nie. Po prostu w ciszy przelatywały nam w głowach myśli o minionych dniach, o tym, co nas będzie czekać w poniedziałek w Polsce, o tym jak bardzo nie chcieliśmy wyjeżdżać z Ukrainy.

Na granicy niemal udało nam się zmaterializować naszą niechęć do powrotu – tuż po ostatnim rozważaniu przekroczyliśmy próg posterunku granicznego i dość długo i pokrętnie musieliśmy się tłumaczyć z niektórych pieczątek w paszportach – zgadnijcie jakich.

Udało się, jesteśmy po Polskiej stronie, ciach i już mamy ślady po ukąszeniu przez polskiego komara, ciach i kolejne!

Ostatnia wspólna jazda, nocą do Przemyśla, kilkanaście kilometrów, znów milczenie, jak nigdy dotąd jedziemy w prawie całkowitej ciszy, wolno, wręcz dostojnie wjeżdżamy w przedmieścia miasta, jest 1 w nocy czasu polskiego, mijanych mieszkańców niewielu, a ci spotykani witają nas okrzykami: ADAAMEEK PRZEEEGRAŁ!! Czy powinniśmy już zwinąć ukraińską banderę z masztu na przyczepce?

Centrum miasta, jedyny czynny bar, Norbert jedzie dalej rowerem, do Krasiczyna, skąd do domu dotrze autem, pozostała czwórka musi poczekać ponad 2 godziny na odjazd pociągu, Kamila do Krakowa, Sławek do Kostrzynia, Ulla i Kasper do Poznania…

 

Comments are closed.

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV