Tunis – Ksar Ghilani: ognisko na półpustyni i 72 km/h z górki. Jest pięknie

Tunis – Ksar Ghilani

Nasza wesoła mała grupka – Kasper, Norbert, Sławek i ja – w odróżnieniu od większości, przyleciała rejsowym samolotem do Tunisu (a nie pod Sousse) dzień później. Jako że byliśmy w innej miejscowości, a oni już zdążyli udać się na południe, naszym pierwszym zadaniem było ich dogonienie.

Ale zanim nam się to udało, chwilę zabawiliśmy w stolicy Tunezji. Od razu po wylądowaniu zabraliśmy się za składanie naszych rumaków pod czujnym okiem (obstawą?) uzbrojonej w długą broń policji. Z lotniska odebrał nas Fabien, nasz couch surfer, który nas przygarnął na ten czas. A że sam jest rowerowy, to i pomógł nam dopompować opony, i zawiózł nas prosto, choć nieco ekstremalnie, do domu. Był już środek nocy, więc szybka opowieść o  Nowaku, zupka chińska, prysznic i do spania. Następnego dnia Fabien objeździł z nami całe miasto, spełniając wszystkie nasze zachcianki – a to o tradycyjną zupę tunezyjską, a to o wymianę euro na czarnym rynku, a to o robienie zdjęć obwarowanej drutami kolczastymi synagodze. Szalenie pomógł nam też z biletami na południe, każdy na dworcu mówił co innego, a my bez znajomości francuskiego poruszalibyśmy się w arabskim świecie dużo ciężej.

O 15. w końcu wsiedliśmy w autobus do Medenine i 7h podróży prawie w całości przespaliśmy. Na szczęście obudziliśmy się w Gabes, 70km od celu, bo mogliśmy zobaczyć nasze koła i rowery wyjęte z bagażnika autokarowego i oparte o słup. To Sławek pomylił miejscowości i zaczął nas rozpakowywać przed czasem. W Medenine gorąco zostaliśmy powitani przez resztę ekipy, wymiana polarów (pozbyliśmy się nadbagażu), szybka odprawa i do spania – następnego dnia ruszamy o 6.30!

Tego dnia chcemy dotrzeć za Tatouine – w mieście szybki przystanek na obiad i zakup mandarynek – i hej, dalej na południe, oglądać ksary! W najpiękniejszym z nich, Ksar Ouled Soltane, spędziliśmy trochę czasu na zwiedzaniu, kosztowaniu lokalnych ciastek i robieniu zdjęć grupowych. Koniecznie trzeba dodać, że ostatni podjazd, pod sam ksar, był naprawdę ostry, żeby nie powiedzieć wykańczający, i część osób pchała rowery, co oczywiście zajęło mniej czasu niż podjazd pod górę na dwóch kółkach. Tym niemniej nagroda w postaci ciacha i zimnej kolki (to żadna kryptoreklama), była jak najbardziej zasłużona. Zasłużony był też zjazd z drugiej strony – chyba każdemu stuknęło 6 z przodu na liczniku, a Radzio pędził nawet 72km/h!

Niedaleko od tego miejsca znaleźliśmy uroczą mini-oazę na nocleg – przygotowaliśmy więc obozowisko i już można było palić pierwsze wspólne ognisko. Zabawa była tak dobra, że nawet ja zaczęłam śpiewać, za co najmocniej wszystkich przepraszam.

Ognisko rozpalone na półpustyni, pod nieziemsko rozgwieżdżonym niebem, oświetlające okoliczne palmy i uczestników Afryki Nowaka – to z pewnością jeden z tych obrazków, które najdłużej zostaną w pamięci z tego wyjazdu.

Rankiem, według zarządzenia Naszej Pani, jak tu wszyscy wołają na Grudzię, wyruszyliśmy na spotkanie z pustynią, w stu procentach pustynnej w swojej pustynności. Jeszcze tylko zakupy (zapasy?) w Tatouine – przede wszystkim spory zapas wody i już ruszamy na zachód, w kierunku Chenini. Samo miasteczko, oprócz bycia znanym z tego, że tu kręcono „Gwiezdne Wojny”, jest położone na szczycie całkiem konkretnej góry, na którą oczywiście trzeba było wyjechać. Ale, ale! Na górze rzecz jasna był popas i powoli się zaczynamy przyzwyczajać to tego, że Radziu na szczycie każdej potężnej góry zarządza postój. Zwiedzamy to niezwykłe miasteczko, część osób zwiedza też lokalny bar – ale nie tylko po piwo, niektórzy korzystają też z wypasionej łazienki i myją głowę.

Z każdym kolejnym kilometrem czujemy, że zbliżamy się do prawdziwej pustyni – pomarańczowy kolor absolutnie wziął we władanie cały świat, palmy stają się deficytowym widokiem, a w zębach coraz częściej chrzęści piasek.

Na nocleg rozbijamy się na polu sympatycznego Araba, który nawet nie chce pieniędzy za tę przysługę. Chcą za to kobiety, które mu towarzyszą. Za kilka dinarów kupujemy sobie spokojną noc.

[Kamila Kielar]

 

zdjęcia Stasia Kamińskiego:

zdjęcia Kamili Kielar:

no images were found

zdjęcia Norberta Skrzyńskiego:

zdjęcia Karoliny Sypniewskiej

Jeden komentarz / One Response to “Tunis – Ksar Ghilani: ognisko na półpustyni i 72 km/h z górki. Jest pięknie

  1. Konrad pisze:

    Cudne zdjęcia 🙂 Prosimy o więcej 🙂

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV