(…) Odwiedzam kobiety: żonę Hamyda, jej 6 siostr, mamę, stadko dzieci. Zapraszają mnie do kuchni. Jest przestrzenna, dobrze wyposażona, jednak nie ma stołu i cała akcja szykowania jedzenia odbywa się na podłogowej macie. Próbuję zapamiętać imiona. Odnoszę wrażenie, że niektóre dziewczyny trochę jakby zazdrościły mi swobody, z jaką mogę podróżować, a może to taka odmiana tęsknoty. Żywo gestykulują ogladająć moje zdjęcia na wyświetlaczu cyfrówki. Zadają dużo pytań, jednakże z powodu bariery jezykowej nie potrafię zaspokoić ich ciekawości. – Sahara mija mija, darazi, Auenat, Ubari, Murzuk, Timsah… młoda, śniada dłoń zaciska się na oprawie aparatu, a ja próbuję opowiedzieć trasę, dzieląc się wspomnieniami tak, jak potrafię. Chciałabym opowiedzieć im każdy szczegół, podzielić się emocjami i uczuciami, jakie wzbudza we mnie przestrzeń, dzicz, wyrazić zachwyt nad pustynnymi zachodami słońca i kolorami kamieni, chciałabym móc zrozumieć ich odczucia związane z życiem, jakie prowadzą. Chciałabym poznać radości, smutki, obawy i tęsknoty skryte w każdej z tych świecących, dużych i czarnych par oczu. Jednak nie ma sposobu, brakuje słów. Szkoda, czuję duży niedosyt. Tutaj życie kobiet jest zupełnie inne niż u nas, jest w większości zamknięte w czterech ścianach domu, a kobiece piękno skrywają szczelnie długie dżelabije, często są one też zasłonięte woalką „hejnaru” (czarnego stroju wymaganego przez rygorystyczne islamskie zwyczaje, skrywające nawet dłonie i oczy). Dla mnie osobiście to jest straszne. Poprzestajemy na wspólnym robieniu tostów. Gospodyni zrozumiałymi gestami tłumaczy mi, że powietrze pustynne źle działa na skórę i włosy, wolałaby mieszkać gdzieś indziej. Żal mi, że muszę już iść. Przypomina się scena, którą opowiedział mi Marcin, gdy pewna dziewczyna spotkawszy go, powiedziała smutno: „Chciałabym podróżować, marzę o sportach ekstremalnych, jednak tutaj, w Libii to dla mnie niemożliwe”.