„Czterdzieści wieków plus dwa (kółka). Pamięci Sławka Kunca” to trzeci, egipski etap sztafety „Afryka Nowaka”.
.
.
>>> ZOBACZ I PRZECZYTAJ PEŁNĄ RELACJĘ Z EGIPSKIEGO ETAPU „AFRYKI NOWAKA”
.
.
Czas: 9.01.2010 – 8.02.2010 (31 dni)
Trasa: El Sollum (granica libijsko-egipska) – Aleksandria – Kair – Kantara – Kair – Memphis – Beni Suef – Minia – Asjut – El Balyana – Luksor – Asuan
Dystans: 2353 km
.
Uczestnicy:
Piotr TOMZA (lider etapu, logistyk, pisarz)
Na trasie został m.in. potrącony przez radiowóz, zderzył się (brzuchem) z nieświeżą baraniną na pietruszce, a także wcielił się w postać Stańczyka, gdy pojawiły się problemy z montażem tabliczki upamiętniającej K. Nowaka.
Magda KOWAL (fotograf, negocjator)
Niewzruszona obserwatorka, zawsze potrafiąca zachować dystans do tego, co dookoła. W trakcie wyprawy była wytrwała, wyrozumiała i nie opuszczało jej poczucie humoru. A podróżowała przecież z samymi „chłopami”.
Piotr ROMEJKO (teoretyk, praktyk, fotograf)
Geograf, rikszarz, żeglarz i rowerzysta (wcześniej przejechał m.in. dystans z Przemyśla do Kairu). Najmłodszy, a kto wie, czy nie najrozsądniejszy. Siła spokoju, opanowanie i wyczucie (np. do tego, gdzie założyć obóz). Kocha słodycze. Kocha.
Paweł PACHLA (fotograf, mechanik, cudotwórca)
Człowiek, który potrafi naprawić chyba wszystko, dzięki czemu nie musieliśmy się martwić, gdy ktoś złapał gumę, lub nie mógł dojść do porozumienia ze swoim rowerem. A do tego robi rewelacyjnie zdjęcia i nie boi się ognia.
Teofil MROCZEK (tłumacz, „nasz człowiek w Kairze”)
Polonista i poliglota. Mieszka w Kairze i świetnie mówi po arabsku (choć sam by tego nie przyznał). A to w Egipcie jest umiejętnością nie do przecenienia. Jego mieszkanie w kairskiej dzielnicy Dokki było naszą wyprawową bazą. Jechał z nami od El Sollum do Kairu.
Sebastian WOITSCH („wahad Alemanii”, dobry duch)
Pracujący w Egipcie Niemiec, który wcześniej przejechał rowerem Afrykę z północy na południe. Był z nami od Kairu do Luksoru. Znakomity towarzysz podróży, wesoły i życzliwy. Dla eskortującej nas w dolinie Nilu policji był „wahad Alemanii” (jednym Niemcem) wsród „arba Bulandi” (czwórki Polaków).
.
ŚLADAMI KAZIMIERZA NOWAKA PRZEZ EGIPT, CZYLI JAK TO WSZYSTKO WYGLĄDAŁO (W SKRÓCIE):
Wydawało się, że będzie łatwo. Bo w końcu co to takiego – Egipt? Bułka z masłem, Hurghada i Szarm. Ale my podróżowaliśmy inaczej: śladami Kazimierza Nowaka. A on wspomnień z Egiptu nie miał najlepszych. Łagodnie rzecz nazywając. Bo mówiąc dosadniej, przejazd przez Egipt był dla Nowaka chyba największym koszmarem w czasie całej jego afrykańskiej odysei. My na szczęście wspomnienia mamy lepsze. Bywało ciężko, ale jednak nie musieliśmy się bronić przed nikim za pomocą pompki do roweru.
Co nie znaczy, że nie mieliśmy przygód. Na przykład w Sidi Barrani nad Morzem Śródziemnym wracające ze szkoły dzieci potraktowały nasz przyjazd jako sensację tak wielką, że przez moment czuliśmy się jak gwiazdy filmowe otoczone tłumem rozhisteryzowanych fanów. Złudzenie trwało krótko. Dosłownie chwilę później musieliśmy się już salwować ucieczką przed lecącymi w naszą stronę kamieniami i butelkami.
Na szczęście tego typu sensacje nie przydarzały się nam codziennie. Owszem, jednego z nas potrącił jeszcze radiowóz, poza tym mieliśmy kilka pomniejszych wypadków, przedzieraliśmy się po zmroku przez autostradę do Aleksandrii (oczy dookoła głowy, w Północnej Afryce jazda z włączonymi światłami nie jest tak popularna jak w Polsce), wtopiliśmy się w pijany ze szczęścia tłum na ulicach Luksoru, kiedy Egipcjanie fetowali zwycięstwo nad Ghaną w finale Pucharu Narodów Afryki, ale ogólnie było bezpiecznie.
Przede wszystkim zaś było pięknie. Pogoda sprzyjała nam wyjątkowo – słońce nas grzało, lecz nie paliło, wiatr (podczas jazdy rowerem czynnik absolutnie kluczowy) wiał nam prawie cały czas w plecy, krajobrazy zaś nieustannie się zmieniały. Była więc i pustynia, i morze, i gęsto zaludniona delta Nilu, i szczelnie wypełniona polami uprawnymi dolina tej potężnej rzeki, i – wreszcie – potężne miasto (Kair).
Rowery, jak i cały sprzęt, którym dysponowaliśmy, spisały się znakomicie, zdrowie również zazwyczaj nie szwankowało, a gdy pojawiały się problemy, nadrabialiśmy ambicją. I chociaż nie stawialiśmy sobie żadnych sportowych celów, nie raz liczniki mierzące dzienny dystans wskazywały pod wieczór liczby trzycyfrowe (rekord to 200 km, jakie z Kairu do Kantary pokonali jednego dnia Piotr Romejko i Paweł Pachla).
Najważniejsze było jednak szukanie śladów Kazimierza Nowaka i godne upamiętnienie jego podróży sprzed prawie już 80 lat. Będąc w Egipcie zainstalowaliśmy dwie tabliczki upamiętniające niezwykły wyczyn polskiego podróżnika – obie w godnych i odpowiednich ku temu miejscach: w centrum Aleksandrii na budynku, w którym znajduje się biuro konsula honorowego RP w tym mieście, oraz w centrum Kairu, na ścianie willi mieszczącej polską ambasadę. Z montażu obu tabliczek udało nam się zrobić wydarzenia całkiem sporego kalibru – uczestniczyli w nich prominentni przedstawiciele egipskiej Polonii, pierwszą śrubę mocującą tabliczkę kairską wkręcił zaś sam Ambasador Rzeczypospolitej w Egipcie.
A co ze śladami? Dotarliśmy w wiele miejsc, które na trasie swojej egipskiej tułaczki odwiedził Nowak. W Kantarze, nad Kanałem Sueskim, robiliśmy sporo, by dać się zamknąć w tym samym areszcie (budynek jest ponad 100-letni, nie było więc wątpliwości, że to ten sam), w którym noc „na dołku” spędził w 1932 roku Nowak (w końcu nas stamtąd wyrzucili, działo się jednak całkiem sporo), w Kairze odnaleźliśmy gabinet polskiego lekarza, którego odwiedził Kazik, nagraliśmy też wywiad z pamiętającą go, 85-letnią dziś jego sąsiadką (Mme Leila), dotarliśmy wreszcie do mikrofilmów zawierających wydanie kairskiego dziennika „Al-Ahram” z sierpnia 1932 roku, w którym opublikowano zdjęcie Kazimierza Nowaka (z rowerem) i artykuł o jego wyprawie.
Szkoda, że wszystko to trwało tylko miesiąc. No ale taka już specyfika sztafety – pałeczkę trzeba było przekazać „Sudańczykom”.
.
GENEZA, CZYLI JAK DOSZŁO DO TEGO, ŻE ZNALEŹLIŚMY SIĘ W EGIPCIE:
W latach 1931-1936 samotny człowiek z Polski przemierzył Afrykę z północy na południe i z powrotem, przemieszczając się rowerem, pieszo, konno, na wielbłądzie i tratwą. Ponad 70 lat temu, bez wsparcia z zewnątrz. Jego bezprecedensowy wyczyn do dziś robi niesamowite wrażenie.
Postanowiliśmy ruszyć po jego śladach.
Pomysł pojawił się prawie trzy lata temu. Wystarczyło przeczytanie kilku pierwszych stron “Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” i zabraliśmy się do pracy. W marcu 2008 roku przygotowany przez nas projekt wyprawy „Śladami Kazimierza Nowaka – Afryka 2009” spotkał się z uznaniem Kapituły Kolosów: podczas finału IX edycji Kolosów i X Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów w Gdyni otrzymaliśmy Nagrodę im. Andrzeja Zawady, najbardziej prestiżowe w Polsce wyróżnienie dla młodych podróżników, przyznawaną co roku wraz z grantem fundowanym przez Prezydenta Gdyni.
W podróż planowaliśmy wyruszyć w styczniu 2009 roku. Prawie wszystko było już dopięte. Niestety, wyprawa „Śladami Kazimierza Nowaka – Afryka 2009” nie doszła do skutku.
Stało się tak z powodu splotu tragicznych i niesamowicie smutnych wydarzeń, które nastąpiły na kilka tygodni przed ustalona już datą wyjazdu.
9 grudnia 2008 roku w Krakowie zmarł tragicznie Sławek Kunc. Był jednym z pomysłodawców i głównych organizatorów wyprawy. Jego roli w całym przedsięwzięciu po prostu nie da się przecenić. Początkowo trudno nam było sobie wyobrazić, że mielibyśmy pojechać bez niego. Ale jeszcze trudniej, że moglibyśmy zrezygnować ze wszystkiego, co wspólnie planowaliśmy. Dlatego zdecydowaliśmy, że jednak spróbujemy dokończyć to, co razem zaczęliśmy i nie zarzucimy przygotowań do wyprawy.
Niestety, 8 stycznia 2009 roku wypadkowi samochodowemu na oblodzonej drodze z Częstochowy do Warszawy (jechał tam odebrać nasze wizy do Algierii) uległ Maciek Pilniewicz. Na szczęście wyszedł z tej kraksy żywy (choć nie bez szwanku). Całkowicie zniszczony został natomiast samochód – mitsubishi L300 – który miał być naszym środkiem transportu, i który od listopada przygotowywaliśmy do podróży na Przylądek Igielny.
W tych okolicznościach, zimą 2009 roku, podjęliśmy decyzję, by nasz wyjazd przełożyć.
Gdy w sierpniu 2009 roku zadzwonił Piotr Sudoł i zapytał, czy nie chcielibyśmy wziąć udziału w przedsięwzięciu “Afryka Nowaka”, pomyśleliśmy, że to nie najgorszy bodziec do reaktywowania naszej wyprawy i – w kontekście wszystkiego, co się wydarzyło – nadania jej nowego wymairu.
Zgodziliśmy się i pojechaliśmy. Zrobiliśmy to też ku pamięci Sławka Kunca.
Tym razem wszystko nam się udało.
[pt]
We are still working on the translations – please be patient – we’ll translate this soon