Wspomnienie kulinarne Zimbabwe
Zimbabwe – kraj, w którym niemal wszystko inne jest niż w Polsce. Kraj, w którym słońce świeci na północy i gdzie ani Gwiazdy Północnej, ni Wielkiego Wozu w nocy się nie ujrzy, lecz Syriusza, bądź też Krzyż Południa. Kraj, gdzie ludzie czarny maja kolor skóry, gdzie samochód lewą jedzie stroną jezdni i gdzie czerwiec zimę rozpoczyna. W kraju tymże – oczywistość – kuchnia jest zupełnie inna niż nam w Polsce znana. Jakże więc, przedstawiając ów zakątek globu, nie uwzględnić kwestii podstawowej tak jak jadło, które przyszło nam tu zakosztować. Pomnę więc te najważniejsze, pomijając zaś pomniejsze:
Sadza – absolutna podstawa wyżywienia miejscowej ludności. Jest to papka, przypominająca trochę kaszę mannę, ktorą otrzymuje sie z kukurydzy… pastewnej. Zwykle jadana na obiad/kolacje (miejscowi często spożywają jeden, maksymalnie dwa posiłki dziennie), podawana z niwielkim ochłapem mięsa i łyżką zielonki. Przed podaniem sadzy następuje zawsze ceremonia obmycia rąk, gdyż papkę je się bez użycia sztućców, formując palcami kulki i wkładając je do ust.
Chomolia (afrykańska kapusta, choć osobiście rzekłbym raczej szpinak) – uprawiana w każdej wsi, sprzedawana na każdym targu, podawana jako dodatek do sadzy. Specyficzna w smaku, ni to szpinak, ni kapusta, a do tego nutka czegoś jeszcze, czegoś nie do zrozumienia bez posmakowania.
Peanut Butter (masło orzechowe) – tego w sklepach nie brakuje, a i rodzajów jest dość sporo. Przysmak miejscowy, a właściwie „zapychacz” do smarowania na chleb. Popularne gdyż pożywne, a i cena przystępna, walory smakowe chyba niewiele do tej kwestii wnoszą. Warto spożywać je z dodatkiem słodkich bananów, robi wówczas się ciekawiej na podniebieniu.
Owoce cytrusowe – co tu dużo pisać, zarówno smakiem jak i wyglądem/gabarytami biją to co w Polskich sklepach zdobi półki. Cytryny średnio są dwu- a nawet trzykrotnie większe, można jeść je prosto z drzewa, gdyż są słodkie, bardzo soczyste z lekkim orzeźwiającym kwaskawym posmakiem, coś jak lemoniada z miąższem w skórce. Poza nazwą i kształtem niewiele mają wspólnego z tymi odurzająco kwaśnymi, oferowanymi w Polsce. Soczyste mandarynki mają tu wielkość pomarańczy, a zadziwiająco słodkie grejpfruty są wielkości melonów. Popularne są również dostępne wszędzie za grosze banany, papaje i gujawy.
Marula – owoce, będące ulubionym przysmakiem słoni, ze względu na naturalną fermentację, która przebiega w ich wnętrzu. Robi się z nich napój o tej samej nazwie (nie mylić z likierem Amarula robionym w RPA), bardzo specyficznym, smacznym, słodkim smaku, wyglądem przypominający białe (żółte) wino. Napój z maruli zawiera około 16% alkoholu, który jest właściwie niewyczuwalny, skąd łatwo wypić ździebko za dużo.
Czibuku – afrykańskie piwo powstałe z niedokończonej fermentacji sorgo. Gęste o silnym drożdżowym smaku i zapachu uchodzi za miejscowy przysmak i jest traktowane bardziej jako samodzielny posiłek niż napój. Sprzedawane w plastikowych baniakach za jakieś psie pieniądze. To dzięki niemu afrykańskie wsie pełne są szczęśliwych ludzi. Europejczykom już kilka łyków tego specyfiku wywraca żołądek i wykręca jelita. Zaleca się nie próbować tego napoju.
Piwa butelkowane – w Zimbabwe królują piwa z państw ościennych, głównie z RPA. Do najpopularniejszych zalicza się Castle, Black Label, Amstel z Południowej Afryki i bardzo smaczne Windhoek z Namibii. Poza tym jest też kilka rodzimych produkcji, z których warto wyróżnić Eagle’a, który jest robiony z sorgo i charakteryzuje się specyficznym posmakiem.
Coca Cola – dostępna w prawie każdym sklepiku, nawet na najgłębszej prowincji. Sprzedawana w szklanych oldschool’owych butelkach 330 ml lub 1.25 l, często bez etykietek. Butelki zwykle są zaś odrapane i poobijane, co świadczy o ich wysoce wręcz wielorazowym wykorzystywaniu. Smak Coli, jak to smak Coli – ogólnie znany. Ze względu na jej właściwości warto pijać ją do posiłków w miejscach o niepewnych warunkach sanitarnych, czyli właściwie wszędzie.
Mięso – w gruncie rzeczy to jada się tu tylko drób i wołowinę. W związku z tym, że bydło jest wypasane na ogromnych, niczym niezanieczyszczonych terenach buszu i nie jest dokarmiane żadnymi paszami, wołowina z tych stron należy do najlepszych na świecie. Przyrządzana na braai’u (ogrodowy ruszt) smakuje wyśmienicie i wprost rozpływa się w ustach. Popularne są płaty ususzonego na wiór, mocno doprawionego mięsa zwane Biltong’iem. W związku z tym, że są bardzo pożywne i pozbawione wody, wyśmienicie nadają się jako prowiant na drogę.
Orzeszki ziemne – multum odmian i multum sposobów przygotowania. Zwykle się je jednak rozgotowuje, przez co konsystencją i smakiem przypominają fasolę bądź bób. Czasem gotuje się je w łupinkach, czasem praży na patelni i podaje jako zagryzkę do piwa.
Oprócz wyszczególnionych warto napomknąć o rzodkwi wielkości kalarepy, szczypiorku o przedziwnym posmaku, czy słodyczy afrykańskich miodów i konfitur. A wszystko to, cośmy tu jedli i pili, tośmy w pamięci swej pozostawili, cząstką zaś tego z czytelnikami się podzielili. Nie smakami, nie potrawami acz tylko opisami było nam dzielić się dane. Może to dobre, może i mobilizujące, bardziej ciekawością trącające? Może wręcz do wyjazdu w te strony dodatkowo pchające? My już pijemy za powroty. Do zobaczenia w Zimbabwe!
[Jakub Łabędzki]
[fot. Piotr Strzeżysz]