Po niezbędnych naprawach i poprawkach w konfiguracjach naszych rowerów ruszyliśmy w stronę ulicy Oddo, tam powinniśmy znaleźć Polski Konsulat Honorowy. Wciąż nie mogąc się przyzwyczaić do respektowania kierunków jazdy, sygnałów świetlnych, znaków pierwszeństwa i tych wszystkich „ograniczających” ruch oznaczeń drogowych, dotarliśmy w okolice konsulatu. Jest to przemiła dzielnica Marsylii, bardzo przypominająca Tunis, Douz, Trypolis, Marrakesz, Kair czy inne arabskie miasta. Znów poczuliśmy zapachy Tunezji, mijaliśmy kawiarenki i herbaciarnie, małe piekarnie z bagietkami, mini-sklepy z najpotrzebniejszymi artykułami, kilka bazarków. Ceny niestety już nie w Dinarach, ale w Euro, w dodatku cyferki na cenach produktów wyższe od tych wyrażanych w tunezyjskiej walucie. To chyba można nazwać „szokiem cenowym” – produkty, do których się przyzwyczailiśmy przez ostatnie 3 tygodnie podróżowania po Tunezji, przestały być tak przyjemnie tanie: bagietka zamiast 0,34 TD kosztuje 0,7 EUR, francusco-arabscy sprzedawcy cenią litr Coca-Coli na 1,85 EUR, zamiast dotychczasowego dinara, o innych produktach nie ma co się rozpisywać, większość jest 3-4 razy droższa niż w Tunezji. Przy okazji powspominaliśmy trochę tunezyjską atmosferę wspólnego rowerowania, jakże inaczej z marsylskiej ulicy wygląda pchanie rowerów „na Nowaka” w drodze do Ksar Ghilane, albo nocleg za wielką wydmą, gdzieś pomiędzy Tozuer a Douz…
Konsulatu nie znaleźliśmy, numery budynków na ulicy Oddo zaczynają się od 12 (my szukaliśmy 4-6) – nie dostaniemy więc wpisu i pieczątki od Konsula. W pamiętniku Kazimierza Nowaka, z datą 4 grudnia 1936 roku widnieje wpis Konsula Generalnego R.P., Witolda Obrębskiego: „Niestrudzonemu podróżnikowi p. Kazimierzowi Nowakowi, co wzdłuż i wszerz przemierzył ziemię afrykańską, u kresu Jego kolonjalnej podróży, składa słowa uznania dla Jego energii uwieńczonej realnym wynikiem i życzenia miłego wypoczynku na łonie dawno nie widzianej Ojczyzny”.
Francja przywitała nas bardzo przyjemną pogodą, prawie bezchmurnym niebem, lekkim wiatrem, temperaturą doskonałą do jazdy, tuż nad ranem temperatura nieprzyjemnie spadła o kilka stopni, ale 2-3 godziny spędzone w cieplejszym wnętrzu dworca pozwoliły nam się zregenerować. Kasper, znający nieco język francuski, podjął próbę kupienia nam biletu z Paryża do Poznania. Niestety „system” nie odnalazł takiego połączenia, sytuacja przy okienku mogłaby niektórym przypominać tę z kultowego Misia: Londyn? Nie ma takiego miasta – Londyn! Jest Lądek, Lądek-Zdrój, tak… – będziemy musieli próbować kupić je później.
W Marsylii odwiedziliśmy jeszcze port i ponownie przez dzielnicę arabską skierowaliśmy się w stronę lotniska, wybierając tym razem malowniczą trasę nadbrzeżem. Po południu pogoda niestety stała się klasycznie antyrowerowa: wiatr w czoło z trasą pod górę, esencja podróżowania osakwowanym rowerem – wieje zawsze z przeciwka!
Na jednym z dłuższych podjazdów Kasprowi zeszło powietrze z koła przyczepki, ponieważ zapowiadała się piąta zmiana dętki, zaczęliśmy kombinować jak to zrobić, by jej nie ciągnąć, za Brennaborem, ale wieźć rozłożoną na dwóch rowerach (zmniejszyłoby to prawdopodobieństwo przedziurawienia koła po raz kolejny o 25% – tylko 4 koła dotykałyby francuskich dróg). Ponieważ nie mieliśmy zbyt wielu pomysłów i zawsze „coś” zostawało na poboczu – zdecydowaliśmy, że od teraz ja będę ją ciągnął – sądziliśmy, że może Kasper ma mniej szczęścia. Przy okazji okazało się, że moje 28 calowe koła nie są przeszkodą w prawidłowym montażu dyszla i koła Extra Wheel! Pozdrawiam więc tych wszystkich współrowerzystów, od których nie chciałem wziąć przyczepki, tłumacząc się niemożliwością jej zamontowania!!
Mijały kilometry i godziny, minęliśmy też lotnisko, a od lądowania minęło już kilkanaście godzin, my jednak wciąż do zaplanowanego miejsca noclegu, miejscowości Cavaillon, mieliśmy kilkadziesiąt kilometrów! Postanowiliśmy spróbować złapać „stopa” i zabrać się z kimś choćby 20-30 kilometrów, ale Francja to jednak nie Tunezja, niewiele jeździ tu pick-upów i półciężarówek. Zaczęliśmy przyzwyczajać się do szalonej myśli, że dziś przejedziemy rowerami cały dystans lotnisko-Marsylia- Cavaillon. Pogoda wciąż nam sprzyjała, nie było zbyt zimno, czasem wiatr nas spowalniał, ale nie było tragedii – nie sprzyjała nam jedynie data. 99% mijanych sklepów, dyskontów, stacji benzynowych, piekarni i innych miejsc, w których moglibyśmy się lepiej zaopatrzyć była, z uwagi na Nowy Rok, zamknięta!
Około 18tej, już po zmroku, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy „na nogach” od ponad 34 godzin – w tym czasie przemierzyliśmy prawie 1000 km, w tym 125 rowerami!! Do Cavaillon ostatecznie dotarliśmy o 20:00 – dobę wcześniej w Tunisie przepakowywaliśmy kartony z rowerami! Od wyjścia z lotniska przejechaliśmy 146 km – całkiem niezły rezultat jak na pierwszy rowerowy dzień w Europie! Byliśmy potwornie zmęczeni, ale humory nam dopisywały, tym bardziej, że zatrzymaliśmy się u przemiłych sióstr, Letycji i Syntii, ale o tym przeczytacie w kolejnej relacji.
[Norbert Skrzyński]
Dzięki Super Mario!! Wiesz, że bez Twojej pomocy mielibyśmy duużo ciężej, jeszcze raz dziękujemy za pomoc w przygotowaniach!!
Trzymam kciuki, powodzenia Orły