„Once, long ago, there was great sorrow in the land. A kindly spirit, taking pity on the people and their troubles, descended from the heavens carrying a huge basket filled with diamonds. The spirit flew over the Vall River, from Delport’s Hope to Barkly West and beyond, scattering handfuls of diamonds as it went. On reaching the place now called Kimberley, the spirit got caught in the branches of a great camel thorn tree and upset the basket. Out fell all the diamonds, showering the ground with glittering gems and thus diamonds fields of Kimberley were fordem”.
Zgodnie z zapowiedziami złoto zamieniliśmy na najlepszego przyjaciela kobiety – diamenty. Tym sposobem znaleźliśmy się w ogniu zimnych promieni, w Kimberley, krainie diamentowych wulkanów, diamentowych pól i diamentowego piekła. Smutny widok przedstawiało miasto z opowieści Nowaka, szyby znieruchomiałe, bezrobocie i nędza, (…) fałsz i obłuda – obok whiskey i herbaty z mlekiem. Na przekór tym opiniom zjawiliśmy się tam nie jako poszukiwacze złota i diamentów, ale przede wszystkim jako poszukiwacze śladów Nowaka. Zobaczcie sami, co nas tam spotkało.
Bohater dnia
Zdążyliśmy wjechać do Kimberley i wejść do KFC, gdy Ewa krzyknęła, że na skrzyżowaniu obok samochód potrącił mężczyznę. Sławek (jak na wzorowego ratownika przystało) niewiele myśląc zerwał się i pobiegł na miejsce wypadku. Chwilę za nim pobiegli Eliza i Dominik. Po kilkunastu sekundach na miejscu zjawiła się również policja. Zanim przyjechała karetka, a trwało to dobre 15 min, Sławek zdążył już postawić diagnozę i zabezpieczyć mężczyznę przed dodatkowymi urazami. Na szczęście wypadek nie był to groźny, a mężczyzna miał wiele szczęścia. Doznał urazu ręki nogi i prawdopodobnie kręgosłupa. Po przyjeździe karetki, pojawili się również miejscowi dziennikarze, którzy chcieli dowiedzieć się, kim są osoby, które pomogły rannemu mężczyźnie. Zostaliśmy poproszeni również o złożenie wyjaśnień policji. Po kilkunastu minutach spokojnie wróciliśmy do naszego stolika w KFC. A Sławek został nie tylko naszym, ale i miejscowym bohaterem!
Rowerzyści nad Big Hole
Następni trafiliśmy nad Big Hole. To największy krater wykopany rękami ludzkimi. Nie mogło nas tam zabraknąć, przecież w tym miejscu był swego czasu również Kazimierz Nowak. Obecnie obok Big Hole znajduje się muzeum oraz miasteczko stylizowane na to z okresu „diamentowej gorączki”. Już na wjeździe na teren muzeum wywołaliśmy nie lada zamieszanie naszymi przeładowanymi Brennaborami. Poczuliśmy zew przygody i od razu skusiliśmy się na wycieczkę zabytkową kolejką z początków XX wieku. W drodze powrotnej za sterami kolejki odważnie stanęła Eliza. Mimo jej nikłych doświadczeń w prowadzeniu tego typu pojazdów cali i zdrowi dotarliśmy do celu naszej wycieczki. A cel nie byle jaki, bo przecież „wielka dziura”. Po jej obejrzeniu udaliśmy się do kopalni, żeby zobaczyć, jak kiedyś wydobywano diamenty. Wrażenia niezapomniane, szczególnie wybuch w kopalni wywołany na potrzeby publiczności. Kolejnym punktem naszej wycieczki do „krainy diamentów” był film opowiadający o historii Kimberley. A następnie, gdy wieść o nas rozeszła się już po całym muzeum, na spotkanie z nami przyszedł pan Dirk Coetzee, najważniejsza osoba w Big Hole. Opowiedzieliśmy mu o Kaziku, o jego wyprawie, a także naszej wyprawie jego śladami. Twarz Dirka nie kryła zdziwienia z jednej strony, a podziwu z drugiej.
Nasza pierwsza tabliczka
Czwartek, godzina 9:45. Ponownie pojawiamy się w muzeum Big Hole. Pierwsza napotkana osoba mówi nam, że czytała o nas w dzisiejszej gazecie. Zaciekawieni poszliśmy do kiosku i rzeczywiście:
Okazało się, że miejscowa gazeta opisała naszą wczorajszą akcję ratunkową. Wzięliśmy sobie po jednym pamiątkowym egzemplarzu i powędrowaliśmy zadowoleni na spotkanie z Dirkiem Coetzee. A on przygotował dla nas nie lada niespodziankę.
Czwartek, godzina 10:00. Odsłonięcie naszej pierwszej Nowakowej tabliczki. Wzruszyliśmy się. Od tej pory każdy udający się nad krater Big Hole w Kimberley, będzie przechodził obok tabliczki upamiętniającej podróż Kazimierza Nowaka. Pięknie!
Shosholoza
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, bo już czekała na nas Nelly, która miała zabrać nas do szkoły w miejscowym location. Obładowani podarkami dla dzieci, pomaszerowaliśmy raźnie. W szkole przyjęła nas pani dyrektor, która zapoznała się z nami, a następnie zaprowadziła nas na szkolne podwórko, gdzie wszystkie dzieci zebrały się na apel. Niemała gromadka, bo około 100 dzieci, ubranych w niebieskie mundurki, przyglądało nam się z ze zdziwieniem. Pani dyrektor zaczęła opowiadać dzieciom, kim jesteśmy i co robimy w ich szkole. A potem wszystkie dzieci na sygnał p. dyrektor zaśpiewały dla nas Shosholozę. Coś niesamowitego! Dzieciaki krzyczały aż drżało cale podwórko. Po piosence każdy z nas przedstawił się dzieciom, a następnie Eliza opowiedziała w skrócie, skąd jesteśmy i co nas sprowadza do Afryki. Dzieciaki poczuły się zdecydowanie pewniej i luźniej. No i przyszła najmilsza chwila – czas na podarki, zdjęcia i szaleństwo. Wygłupom nie było końca, dzieciaki fotografowały się z nami, śpiewaliśmy razem, tańczyliśmy. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że spędziliśmy z nimi jedne z tych chwil w życiu, których nie zapomina się nigdy. Niestety wszystko, co dobre, ma to do siebie, że szybko się kończy. Na pożegnanie przytulanie, przybijanie piątek, trochę łez i… czas naprzód.
Tropiciele śladów Kazika
Prosto ze szkoły ruszyliśmy tropem Kazika. Punkt pierwszy naszych poszukiwań to Public Library, którą 19 marca 1934 roku odwiedził Nowak. Okazało się, że panie z biblioteki również czytały o nas w gazecie i spodziewały się naszej wizyty. Tradycyjnie jak na RPA zostaliśmy przyjęci niezwykle serdecznie. Z zapałem ruszyliśmy do poszukiwania śladów bytności Kazimierza w tym miejscu. Po 2 godzinach ślęczenia nad archiwalnymi gazetami i zapiskami nie udało nam się niestety znaleźć żadnej wzmianki o podróżniku na rowerze. Panie w bibliotece zrobiły nam wycieczkę po bibliotece, pokazały nam archiwa oraz zbiory książek, a między nimi pierwsze zapiski w Afrikaans. Dowiedzieliśmy się też, że w miejscowej bibliotece mieszkają duchy. A o ich bytności tam może poświadczyć niejeden pracownik czy bywalec jej zakamarków. Niestety czas tradycyjnie już nas gonił. Pożegnaliśmy się z paniami, pamiątkowe fotografie, wpis do naszej książeczki–pałeczki i pobiegliśmy dalej. Kolejne miejsce do odnalezienia to Saint Augustin Church. Bez większego problemu udało nam się dotrzeć do kościoła. A tu pech. Kościół od kilku miesięcy jest remontowany i nie odbywają się w nim msze święte. Od dawna też nie ma w nim proboszcza, a ksiądz przyjeżdża raz w tygodniu, by odprawić mszę dla wiernych. Zostaliśmy jednak wpuszczeni do kościoła przez pana z ekipy budowlanej, aby samodzielnie poszukać czegoś, co mogłoby naprowadzić nas na trop Kazika. Niestety, kościół wyglądał na mocno zaniedbany, a wszystko znajdowało się w kartonowych pudłach. Mimo to, dopadła nas chwilowa zaduma, jak to określił Dominik: „taki kawałek ojczyzny na obcej ziemi”. Rzeczywiście kościółek do złudzenia przypominał nasze polskie kościoły. Powoli zapadał już zmierzch, a my popędziliśmy na naszych Brennaborach do kolejnego miejsca – City Hall. Tu odbywały się opisywane przez Kazimierza uroczystości z okazji wizytacji księcia Georga w Kimberley w 1934 roku. I tak zakończyliśmy kolejny dzień.
Czwartek, godzina 22:30
Jutro o świcie opuszczamy Kimberley. Po diamentowym piekle nie zostało tu ani śladu. Nie znaleźliśmy też oznak obłudy i fałszu. Na każdym kroku spotkaliśmy się jednak ze zwykłą ludzką serdecznością i sympatią. Zewsząd otaczali nas ludzie życzący nam wszystkiego, co najlepsze. To, co nie spotykane u nas, obcy ludzie widząc nas, widząc, lekko podchorowaną Elizę, obiecywali jej modlitwę o zdrowie i naszą bezpieczną podróż. Jak zwykle pomogło! Tradycyjne już Baie Dankie!
[Eliza Czyżewska]
No Wawko, najpierw mała notka w Gazecie wyborczej a teraz prasa zagraniczna :-)))
Pozdrowka dla całej ekipki .
hehe, niezła akcja z tymi nazwiskami;) ktoś musiał się nieźle namęczyć, żeby poprzekręcać wszystkie!! w Polsce też zdarzają się śmieszne przekręty, np. Piotr Strzeżyszyński na koszulce etapowej;)
Brawo! Pozdrawiam Was! Łukasz 🙂 …PS. dobrze wiedzieć, że nie tylko w Polsce dziennnikarze lubią przekręcać nazwiska i zmieniać daty 😉
Uauuuu! Ale heca! Sławek – dałeś czadu! Gratulacje!