Etap 21. – Boruszyn – Ośno – Miaty

A nasz sołtys – chłop morowy!

Z Boruszynem pożegnać się było ciężko. Ale skoro mamy dotrzeć na Ukrainę, to nie mogliśmy się dłużej ociągać. Jeszcze tylko odtworzenie nowakowego zdjęcia spod kościoła w wiosce i krótka wizyta u wójta w Połajewie – i ahoj przygodo!

Pierwszy dłuższy przystanek zrobiliśmy w Wągrowcu, gdzie trafiliśmy na wesołą ścieżkę rowerową, kończącą się znienacka na ulicy pod prąd. Ale nic nas nie zatrzyma! Chcieliśmy tu zobaczyć skrzyżowanie rzek (podobno jedno z dwóch na świecie), klasztor cysterski, ryneczek – i last but not least – zjeść pizzę. O skrzyżowaniu mówiliśmy już od dnia poprzedniego, więc z każdą godziną w naszych wyobrażeniach rzeki urastały w swoich rozmiarach, w Wągrowcu już wieliśmy jak Nil krzyżuje się z Amazonką. I jak to często bywa, reklama się nieco odbiegała od rzeczywistości, za to do dziś mamy powód do żartów. Ale przy całym szyderstwie nie omieszkaliśmy sprawdzić metodą „mysie-patysie”, czy nurty rzeczywiście się nie mieszają. Jednak w reklamie było nieco prawdy.

Do Ośna, gdzie mieliśmy pokaz i nocleg, przejechaliśmy w sumie 84km. Na tej trasie dołączył się do nas Mirek Wlekły, który wieczorem prezentował etap Angola II. W samym Ośnie przyjęcie mieliśmy godne samego Nowaka! Po slajdowisku dzieci pokazały nam swój układ choreograficzno-gimnastyczny, oraz zaśpiewały piosenkę o swojej wiosce. Tak więc do dziś jedziemy i nucimy sobie pod nosem:

„A nasz sołtys chłop morowy

Szybko doi wszystkie krowy

Ośno wiooooska mała

Ale za to zgrana

Bawić sięęęęęę lubimy

Dziś was zadziwimy”

No i nas zadziwili. Eliza, Ewa i Kamila dostały zestawy pięknych, własnoręcznie (!) robionych przez dziewczynki kolczyków i bransoletek. A w dodatku zaoferowano nam prysznic z kolorowymi światełkami – kto z Was się spodziewał takich szmerów-bajerów w Ośnie? Hę?

Oprócz Norberta, Elizy, Ewy i Mirka, którzy już znacie, ten fragment polskiego etapu pedałują nie dość że dziadki, to jeszcze żwawe i utytułowane! Sławek i Włodek ze Śremskiego Klubu Rowerowego „Żwawe Dziadki” śmigają tak, że ciężko ich dogonić. W sumie to nic dziwnego, bo Sławek zdobył Puchar Polski w szosowym maratonie rowerowym, a rocznie przejeżdża około 20 000km! Za parę dni wprawdzie nas opuszczają, ale Sławek dołącza do nas jeszcze na Ukrainie. „Żwawe Dziadki” powstały 5 lat temu, ich prezesem i współzałożycielem jest Włodek; od tej pory wspólnie przemierzyli wiele dróg polskich i europejskich.

Z Ośna wystartowaliśmy w eskorcie Moniki i Mariusza (to ci, którzy zaoferowali nam prysznic!) oraz ich córeczki Eriki i jej dwóch koleżanek: Weroniki i Sandry. Pojechanie najkrótszą drogą do Miat nie leżało w naszej naturze, więc najpierw pojechaliśmy zwiedzać Biskupin, gdzie okazało się, że żwawe dziadki są jeszcze bardziej żwawe niż nam się wydawało – i Sławek i Włodek wskoczyli na konia i patataj-patataj! niczym pierwsi Piastowie. W Biskupinie byliśmy też obiektem ostrego handlu – dwie białogłowy z konkurencyjnych karczm walczyły o naszą grupę (i naszą zawartość portfeli) zacięcie aż wióry leciały; a kto wie, czy i do rękoczynów by nie doszło gdybyśmy pospiesznie nie zdecydowali się na schaboszczaki w jednej z knajpek i tym samym zakończyliśmy ciągnący się od 2700 lat spór o karczmę w Biskupinie.

Jeszcze szybko skoczyliśmy rzucić okiem na muzeum kolejek wąskotorowych w Wenecji i już trzeba było zmykać do Miat na pokaz o 18.00. Z naszymi towarzyszami pożegnaliśmy się w Gąsowej, Mariusz masując sobie pupę wpisał się do naszej „pałeczki”, że na długo nas zapamiętają. Ale szlaki w Ośnie mamy przetarte i hasło „Afryka Nowaka” z pewnością pomoże otworzyć drzwi nie tylko świetlicy wiejskiej.

W Miatach natomiast ciepło przywitała nas przemiła pani burmistrz oraz żywo reagująca na występ Ewy publiczność. Mieszkańcy byli pod duży wrażeniem prezentacji, całego projektu i oczywiście samego Kazimierza Nowaka, zadawali mnóstwo pytań, prosili o wpisy w książkach, podchodzili pogratulować po spotkaniu. Sama pani Basia, sołtys Miat, jeszcze wieczorem z nami posiedziała, a następnego dnia oczywiście wskoczyła na rower i odprowadziła nas kawałek.

I tylko w jedynym w sklepie w Miatach chciano nas zabić rozpyloną w ilościach hurtowych trucizną na muchy – prawie się udało, zaczęliśmy kaszleć, dusić się, oczy nam łzawiły, trzeba było wybiegać, brać oddech i w sklepie przebywać na bezdechu. Jakbyśmy tam zostali z 20 minut, to byśmy niechybnie padli. Jak muchy.

[Kamila Kielar]

Comments are closed.

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV