| Dokki, Kair, czwartek przed południem, mieszkanie Teo i Bei |
Oto, jak aktualnie wygląda rzeczywistość: jest mniej więcej godzina przed południem, siedzę sobie na jednym z trzech balkonów kairskiego mieszkania Teofila, które od nieco ponad doby jest naszą bazą, świeci słońce, słychać odgłosy ulicy i pracy (młotek, energicznie, choć nie miarowo), przede wszystkim zaś mam widok a ogromną palmę. No i jest ciepło, choć nie gorąco. To może tyle tytułem wprowadzenia.
Docieraliśmy do tego miejsca sukcesywnie, co znaczy, że nie tylko na raty, ale i z powodzeniem. Pierwszy był Teofil, którego przewaga wobec reszty ekipy wynika stąd, że tu mieszka, w dodatku ze swoją przesympatyczną panią – Beą (między sobą rozmawiają po hiszpańsku). Potem we wtorek wieczór / w nocy z wtorku na środę: Magda – bezpośrednim lotem z Berlina, diametralnie zmieniając lokację po raz kolejny w ciągu jednego zaledwie tygodnia (zaczęła w Los Angeles) – następnie ja z Pawłem. Nasz lot Alitalią przez Rzym nie obfitował być może w jakieś mrożące krew w żyłach momenty (tym bardziej, że robiło się coraz cieplej), był za to okazją, żeby się przekonać, czemu dla większości ludzi słowa „solidny” czy „niezawodny” niekoniecznie stanowią synonim dla „włoski”. I tyle w tym temacie. Jako ostatni (’last but not least’) zjechał – już w środę po północy – Piotrek Romejko, który przywiózł m.in. dwa koła do roweru (stały się niezbędne po wypadku Dominika) odebrane wcześnie rano tego samego dnia na dworcu w Warszawie przy kilkunastostopniowym mrozie. Tu też jest kilkanaście stopni, tyle że w drugą stronę.
Ok, tak się zebraliśmy, ale jeszcze przed przyjazdem Piotra R., więc w czwórkę, zostaliśmy wczoraj z nienależnymi nam honorami przywitani w Ambasadzie RP w Kairze. Pan Ambasador Piotr Puchta przyjął nas najpierw w swoim gabinecie, następnie zaś zaprosił do ogrodów ambasady (mieści się na pełnej zieleni wyspie Zamalek). Była telewizja (nawet dwie: Nile TV i Nile News Channel, ta druga to takie TVN 24), dziennikarze z prasy i dużo pysznego jedzenia z deserem w postaci mahalabiji włącznie. Ale głównym bohaterem popołudnia był oczywiście Kazimierz Nowak, którego nazwisko w językach angielskim, polskim i arabskim padło w trakcie nagrywanych i notowanych rozmów niezliczoną ilość razy.
Serdeczne podziękowania za zorganizowanie spotkania, jak również za tłumaczenie na arabski i wyjaśnianie dziennikarzom, o co chodzi z tym Nowakiem, należą się Karolowi Leśniakowi, sekretarzowi ambasady ds. informacji i kontaktów z prasą. Bez niego to spotkanie nie byłoby możliwe. Podziękowaliśmy na żywo, dziękujemy i tutaj („Afryki Kazika” są już w drodze do Kairu).
Po wypełnieniu prasowo-informacyjnych obowiązków, po południe i wieczór zeszły nam na nawiązaniu znajomości z Kairem. Naszym przewodnikiem był dobry znajomy Teofila, a teraz również i nasz, Sebastian Woitsch, pracujący w kairskim Instytucie Goethego rowerowy zapaleniec, który ma za sobą m.in. takie rzadkie doświadczenie, jak przejazd rowerem z Lipska do Kapsztadu. No, to teraz chwila na przetarcie oczu ze zdumienia. Ok. Sebastian, który przyłączy się do naszej sztafety za jakieś dwa tygodnie (na odcinku z Kairu na południe), zabrał nas najpierw do swojego mieszkania, położonego, podobnie jak i miejscówka Teofila, w dzielnicy Dokki, i tak samo jak nasza baza liczącego chyba ze 100 m2. Kairski standard.
Stamtąd, tym razem już metrem, pojechaliśmy do centrum. Jedzenie, picie – nocne życie. Było pożywne koszeri (ryż, makaron, zasmażana cebula, fasola, co jeszcze), była nie mniej smaczna tameja, a potem w istniejącej tak długo, że nikt już nie pamięta dokładnie od kiedy, knajpie „Horija”, piwo i herbata (każdemu wg potrzeb – Sebastian urodził się w Karl-Marx-Stadt). No i mnóstwo informacji o Kairze, tutejszym życiu i obyczajach od człowieka, który to miasto nie tylko odwiedza, jak my, ale żyje w nim na co dzień i potrafi zwrócić uwagę choćby na to, że to co wydaje się fantastyczne w pierwszy dzień (wolna amerykanka na jezdniach, pełen fantazji ruch uliczny, klaksony etc.), na dłuższą metę może być bardzo męczące. Poza tym rady bezcenne, np.: ‚Never cross the street before a bus. They don’t have good breaks’.
Z Sebastianem, który okazał się świetnym przewodnikiem i niezwykle sympatycznym, ogromnie życzliwym człowiekiem, spotkamy się – inszallah – znowu za kilka/naście dni.
Z akcentów nowakowych – Paweł przedostaje się na sklepową witrynę, żeby dać się sfotografować za ustawionym na niej aparatem fotograficznym „z epoki”.
Wracamy do mieszkania Teofila, oddychamy nocnym powietrzem Kairu, czekamy na Piotra R. (lekki niepokój, bo trochę się spóźnia). Około pierwszej w nocy jesteśmy w kom
plecie. Piotr R. przywozi ze sobą gitarę.
Takie są nasze początki w tym mieście.
[Piotr Tomza]