| Kair, Dokki, wtorek popołudniu, mieszkanie Teofila i Bei |
No i nie ma już tej palmy, na którą widok miałem siedząc w tym samym miejscu (jeden z trzech balkonów kairskiego mieszkania Teo) dokładnie niemalże miesiąc temu. Wycięli. Trwa budowa. Młot pneumatyczny wali bez przerwy, pracują faceci w dość oryginalnych roboczych ciuchach (dżalabija, sandał, głowa przewiązana szalikiem), nie zmieniło się tylko to, że jest wciąż ciepło, a nie gorąco. A Teo chodzi jak nieprzytomny, bo na budowie pracują w ten sposób (głośno) także nocą. Dziś była taka trzecia z rzędu.
My (Paweł i ja) też nie mieliśmy raczej noclegu miesiąca (podłoga w pociągu, sen – jak koń jakiś – na stojąco i temu podobne), ale istotniejsze jest, co działo się nieco wcześniej.
Otóż w poniedziałek 8 lutego 2010, około 11:30, tuż przy Wysokiej Tamie Asuańskiej (którą przejechaliśmy zresztą na rowerach dzień wcześniej), dokonaliśmy uroczystego przekazania następnej, sudańskiej, ekipie nie tylko sztafetowej książeczki-pałeczki, lecz także (nie całej, ale jednak) energii, którą zebraliśmy przez ostatni miesiąc (ze słońca, z jazdy, jak również – ja przynajmniej – z licznych doładowań z kosmosu: piramidy, świątynie, pomnik przyjaźni egipsko-radzieckiej na Wysokiej Tamie) oraz wiary w powodzenie tego ogromnego przedsięwzięcia, jakim jest “Afryka Nowaka”.
Z bólem serca oddaliśmy “nasze” rowery Kubie, Zbyszkowi, Grzegorzowi i Piotrowi, pożegnaliśmy się (z nimi i z nimi), życzyliśmy chłopakom powodzenia i już za chwilę tylko patrzyliśmy, jak znikają za zakratowaną bramą, zmierzając prosto już na prom do Wadi Halfa w niemożliwie gorącym i pięknym Sudanie.
(Wiadomość z ostatniej chwili: pan Salah Abdel Warez z Nile Transportation Company nie rzuca słów na wiatr – tabliczka upamiętniająca Kazimierza Nowaka znalazła swoje miejsce na promie!).
A my co? Ano wróciliśmy do Asuanu (wieloosobowa taksówka, peugeot 504, niesamowity wprost manewr na przejeździe kolejowym – kierowca stara się z lewej wyminąć skręcającą właśnie w tę stronę dorożkę, szlaban powoli opada, ktoś woła, zdążymy), wypaliliśmy sziszę i też się pożegnaliśmy. Magda z Romanem zostali w Asuanie z planem by ruszyć następnego dnia na egipskie wesele (Magda dostała zaproszenie w piątek, kiedy zatrzymaliśmy na chwilę przy drodze na odpoczynek jadąc w stronę Kom Ombo), ja z Pawłem natomiast wsiedliśmy w pociąg do Kairu, w czwartek nad ranem lecimy już bowiem z powrotem do Polski. Pożegnanie nie było długie, ale co by nie mówić – trochę się wzruszyłem.
Miesiąc temu nie znaliśmy się prawie w ogóle, teraz sprawy mają sie już nieco inaczej. Momentami było trudno, czasami nerwowo, a jednak i mimo wszystko daliśmy radę. Przejechać wspólnie na rowerach 2000 km (Roman i Paweł nawet więcej), to najzwyczajniej w świece nie są przelewki. Przygód na szczęście nie brakowało, okoliczności zaś zwykle nam sprzyjały (wiatr w plecy, słońce – piękne, nie ostre – wypadki i zdarzenia drogowe co najwyżej niegroźne). Dlatego też mimo tych kilku rzuconych w naszą stronę kamieni (Roman ostatnim dostał w poniedziałek, już w drodze do portu przy Tamie; ale nie odpuścił i dorwał sprawcę), braku wyobraźni egipskich kierowców czy wreszcie niemiłych doświadczeń w kontaktach z przedstawicielami handlu detalicznego w Asuanie i Luksorze (do tego ja mogę dorzucić jeszcze uderzenie w mój brzuch przez barana), wspomnienia z nad Nilu (ta rzeka jest piękna) zachowamy jednak dużo lepsze niż miał Nowak. W końcu my nie musieliśmy z nikim walczyć wręcz z wykorzystaniem sprzętu w postaci pompki do roweru.
Było fajnie.
===============================================
A teraz, w imieniu swoim, ale też (przynajmniej w części przypadków) wszystkich, którzy chcieliby się do wyrazów dołączyć, składam serdeczne podziękowania (kolejność bardziej losowa):
Piotrowi vel “Romanowi”, za siłę spokoju, zdrowy rozsądek, wyczucie i miłość do słodyczy; krótko mówiąc: ogromny szacunek;
Pawłowi, za umiejętność naprawienia i usprawnienia działania prawdopodobnie każdego urządzenia mniej lub bardziej mechanicznego, co gwarantowało naprawdę spory komfort psychiczny w czasie jazdy;
Związkowi Harcerstwa Rzeczypospolitej, za to, że Pawła co nieco różnych sprawności nauczył;
Magdzie, za poczucie humoru, wytrwałość, wyrozumiałość i zdolność zachowania dystansu do tego, co dokoła oraz za to, że jednak i mimo wszystko udało się nam zrealizować plan wyprawy “Śladami Kazimierza Nowaka” (choć zmieniony i prawie rok później);
Teofilowi, za jego znajomość języka arabskiego i korzystanie z niej dla dobra nas wszystkich, gościnność i cierpliwość do grupy nieznanych mu przecież wcześniej osób, zawsze chętnych, by okupować jego mieszkanie, nie zawsze zaś subordynowanych;
Bei, za również gościnność i cierpliwość (jw.), a także za przyszykowanie nam wtedy tej tortilli (bo jednak nie była to, jak wówczas napisałem, lasagne; w nazwach potraw dopiero zaczynam być mocny – koszeri, tameja, mus bi laban – bo do tej pory raczej nie jadałem) oraz rosołu;
Sebastianowi, za poczucie humoru, otwartość i uśmiech, jak również za urozmaicenie kolorystyki naszego peletonu swoją czerwono-czarną strzałą oraz – to przede wszystkim – za bycie “wahed Alemanii” wśród “arba Bulandii”;
Sponsorom wyprawy, za sprzęt i pieniądze na to wszystko;
Grzegorzowi Serówce (pani Marioli oczywiście również), za ogromną pomoc, jakiej nam udzielili w Aleksandrii i nie tylko;
Ambasadzie RP w Kairze, za przywitanie, wsparcie i umożliwienie nam zamontowania tabliczki;
Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW w Kairze (nie pomyliłem nazwy?), za ciekawe doświadczenie;
Grubasowi z egipskiej policji, który wjechał radiowozem w moją przyczepkę, za to, że mogę teraz uchodzić za kombatanta;
Ekipie II etapu (Libia), za to, że byli w Sollum na czas i zostawili nam sprzęt w dobrym stanie;
Ekipie IV etapu (Sudan), za to, że przylecieli na czas i mogliśmy zostawić sprzęt w dobrych rękach;
Wszystkim osobom zaangażowanym w “Afrykę Nowaka”, na których pomoc i szybkie reagowanie z Polski mogliśmy zawsze liczyć (Norbert, Dominik, Piotr – dzięki!);
Łukaszowi Wierzbickiemu, za to, że już dobrych kilka lat temu zabrał się za tego Kazimierza Nowaka;
Januszowi Janowskiemu i pani Ani, za to, że mnie wspierali;
Tym, których tu pominąłem, a nie powinienem (np. Niedźwiedziowi);
A tak w ogóle to dziękuję Mojej Ukochanej, mojej Mamie (za mejle!!) i Robusiowi, a także Tadziowi (za redaktorską ciągłość, w szczególności zaś za materiał o Jewgieniju Popowie).
I to by było tymczasem na tyle. Wcale nie tak mało.
III etap rowerowej sztafety “Afryka Nowaka” – “Śladami Kazimierza Nowaka przez Egipt. 40 wieków plus dwa (kółka). Pamięci Sławka Kunca” – został z powodzeniem zamknięty. Sowę zawiozę do Tarnowa.
[Piotr Tomza]