| Odpoczywający po piłkarskim amoku Luksor, poniedziałek rano, dach Oasis Nubian Hostel |
Mieliśmy szczęście. Mogliśmy być gdzieś w głuszy, trener Egiptu mógł nie wpuścić na boisko w 70 min Mohameda Gedo, a sam Gedo mógł rozegrać kwadrans później “klepkę” z Mohamedem Zidanem w sposób znacznie gorszy. A jednak – byliśmy (jesteśmy) w Luksorze, Egipt został po raz trzeci z rzędu zwycięzcą Pucharu Narodów Afryki, Gedo królem strzelców, a my oglądaliśmy to wszystko w zatłoczonej sziszarnio-herbaciarni (kobiety oglądały mecz na osobnym telewizorze) przy ulicy Mohammed Farid.
A co było potem? SZALEŃSTWO!
Klaksony, śpiewy, flagi. Dorożki w Luksorze wreszcie służyły nie tylko zagranicznym turystom. Tysiące ludzi na motorach, pickupach, rowerach – wszystkim. My w środku. Do tego miotacze ognia. Huk, tłum, radość.
Gedo! Gedo! Gedo!
Na platformie samochodu ktoś przebrany za małpę, walenie w bębny, dudnienie, chaos. Nie cieszy się tylko policja i bezpieczniacy, bo nad żywiołem zupełnie nie idzie zapanować. Najpierw oglądamy to wszystko z ronda, przez które przejeżdżają kolejne dziesiątki pojazdów, potem biegniemy razem ze wszystkimi. Tyle rund wokół centrum, ile godzin do rana.
Czyli do teraz. Siedzę na dachu hostelu Oasis Nubian w otoczeniu flag Jamajki i portretów Boba Marleya. Nie, to nie jest typowa tu sceneria. Ale do rzeczy. Dziś (i jutro) czas na odpoczynek i zwiedzanie Luksoru. Jednak to przecież nie tego typu informacje działają na wyobraźnię, a przygody. Bez obaw, nie brakowało. Już streszczam.
Skończyłem, gdy było pięknie. Ten wschód słońca. Gdy już było wyżej, ruszyliśmy przed siebie. Szybki przystanek, herbata, wizyta w piekarni (w środku!), dalej. Gdy wjeżdżaliśmy do całkiem sporego Sohag, przywitał nas piątkowy (tu jak niedziela), przedpołudniowy spokój, puste ulice (nie licząc może w sraczkowatym kolorze radzieckiego auta wołga z naklejonym na nim napisem “I love you”), brak ruchu i (kontrapunkt) nastawiony “na full” dźwięk z głośników, zachęcający do spędzenia tego dnia zbożnie.
Może nie do końca w zgodzie z zaleceniami, ale jednak, trafiamy do dużego ośrodka koptyjskiego (katedra św. Jerzego). Rozmowa z koptyjskim weterynarzem pozwala się dowiedzieć coś niecoś o niekoniecznie najlepszych relacjach między wyznawcami dwóch całkiem starych religii. Bez wdawania się w szczegóły, ale zbliżamy się coraz bardziej do tych rejonów Egiptu, gdzie do zamieszek dochodziło choćby pod koniec roku 2009, a nawet na początku stycznia 2010.
W przeciwieństwie do Kazimierza Nowaka nie mamy zupełnie powodu do narzekania na gościnę w ośrodkach prowadzonych przez chrześcijan. W Sohag – choć przecież się wzbraniamy – dostajemy na obiad taką grochówkę, że ojej (dodatkowo ma tu miejsce mój pierwszy kontakt z produkowaną w Egipcie gazowaną wodą Fayrouz – smak cytrynowy – do którego to typu napojów mam ogromną słabość), a to co wydarza się tego samego dnia wieczorem, w El Balyana, przechodzi – jak to się czasem mówi – ludzkie pojęcie.
Ojciec Maximos. Czy można coś dodać? Dzieci: Kyrolos (lat 5, zdrobniale “Kiro”), Makarios (lat 4, “Lalo”), żona: Maria. Na myśl przychodzi pytanie popularne swego czasu w polskiej polityce: co oni tu palą? Trudno powiedzieć. Grunt, że początkowy chłód ojca Maximosa (wtedy jest jeszcze tylko facetem z brodą, który wygląda jak Benito del Toro w “Che” i chce byśmy się jak najszybciej zabrali i nie robili mu kłopotu) zmienia się w ocean serdeczności i gościnności. Dzieje się naprawdę sporo. Kolacja, śmiechy, 10 osób w peugeocie, pani, której spadają okulary (Maximos próbuje ją wypchnąć z auta, dobrze, że nie w trakcie jazdy), nocleg jednak gdzie indziej (przy kościele św. Jerzego za miastem), mnóstwo pysznego sera na śniadanie, przyjazd biskupa Wizara, zdjęcia z biskupem.
Wystarczy. Jedziemy do Abydos. Świątynia Ozyrysa. Już za moment.
W listach do żony pisanych z El Balyana Kazimierz Nowak pisał, że na tej szerokości geograficznej zaczyna już “pachnieć Afryką”. Czy my to również czujemy? Nie, zapach się nie zmienił. Chociaż – faktycznie są jakieś nowe akcenty. Po drugie kolory: o zachodzie słońca warto popatrzeć na wschód. Róż i błękit. Dotykają się. Nie nachalnie, nie muszą krzyczeć, że są. Są i to wystarcza. Nie do podrobienia, nie do przejścia obok. Doskonałe i doskonale się łączą. Po trzecie: ciepły wiatr, który zabiera zamiast dawać wytchnienie. Zapowiedź (na razie jeszcze łagodna) sudańskiego hardkoru.
Zaczyna się robić afrykańsko.
A świątynia? Imponująca. Potężne kolumny, hieroglify na ścianach, historia zapisana w starożytnych komiksach. Dziesiątki przejść, wrażenie, że można się zgubić. Ale trzeba uważać. Tuż za świątynią znajdowało się kiedyś przejście do świata umarłych. Choć dziś jest to zapuszczony dół, gdzie niewiarygodnie wprost śmierdzi ptasim odchodem, respekt dla miejsca nie zawadzi.
Bez dwóch zdań, warto było tu przyjechać, tym bardziej, że dzięki zdolnościom negocjacyjnym Romana, zwiedzaliśmy obiekt jako delegacja z uniwersytetu. Jest dobrze.
Do zmroku już niewiele godzin, wiele więc kilometrów nie ujeżdżamy. Ostatecznie, po kilku zawirowaniach i zmianach, lądujemy w miejscowości Farszut w lokalnym ośrodku noclegowym dla policji i bezpieczniaków (to właśnie w tym mieście było “gorąco” w listopadzie, gdy palono i demolowano tu sklepy prowadzone przez Koptów). No trudno, przy tak ścisłej asyście mundurowych (idą z nami nawet, gdy chcemy kupić banany) nie mamy zbyt wielkiego wyboru.
Wieczór spędzony w towarzystwie chłopaka, który mówi chyba we wszystkich językach (niemiecki, angielski, rosyjski, arabski, trochę polski; więcej nie daje nam poznać), na co dzień jest nurkiem pracującym w Hurghadzie, a nazywać się każe Katastrofa, nie należy dla nas może do szczególnie wzniosłych (naprawdę ciężko jest wykonać choć ruch nie pod czujnym okiem policji), dla mieszkańców Farszut, zwłaszcza dzieci, pozostanie jednak na pewno na długo w pamięci. Ludzie spoza Egiptu nie przyjeżdżają tu raczej nigdy, faktycznie bowiem nie ma tu nic do oglądania. No chyba, że właśnie przybysze z zewnątrz, a oglądającymi są wtedy głównie dzieci. Jesteśmy w centrum zainteresowania. Gdy wracamy na kwaterę, oprócz asysty policji, mamy też za sobą tłumek z 50-60 osób. Wesoło.
Następny dzień to plan ambitny. Wczesny wyjazd, śniadanie w Nagi Hammad (w czasie koptyjskiego Bożego Narodzenia, raptem miesiąc temu, zamordowano tu 6 chrześcijan, nic więc dziwnego, że radiowozy ściśle otaczają teraz kościoły – jest niedziela) i jasno wytyczony cel: Luksor. Wspaniała pogoda do jazdy, grzeje jak powinno, wieje lekko w plecy. Idealnie. To właśnie te chwile, w których ma się pewność, że rower to najlepszy sposób na podróżowanie.
A wieczorem (po przejechaniu 138 km)? Te, w których ma się pewność, że piłka nożna to jedyny sport na świecie.
[Piotr Tomza]
In the desert and wilderness
That’s the title of the famous Polish novel written by Henryk Sienkiewicz. This time the trip will follow his compatriot Kazimierz Nowak’s route.
In Luxor hooting, singing and lots of flags. Finally the carriages are not only for tourists. Thousands of people on motorbikes, pick-ups, bicycles. And the flame-throwers. Rumble, crowds, gladness. All these because Egypt for the third time successively became the football champion of the Africa Cup of Nations.
Early wake up and breakfast in Nagi Hammad. During the Coptic Christmas, just a month ago, 6 Christians were murdered here. No wonder that the Police cars are surrounding now the churches – it’s Sunday
Few things testify the fact they enter to Nubia. The Nile valley becomes narrow like never before. The houses from the desert stone, not from bricks, moped from the valley to the steep, rocky slope.
These are the last days of the Egyptian stage. The night’s rest once by the Nile River, another time in the palm copse, or on the sand under a palm tree.
– For the first time we saw the savage palm groves. The Police finally stopped following us – says the members of the third stage of afrykanowaka.pl. Fortunately they had enough adventures. That’s why, despite these few stones threw towards them and the lack of imagination of the Egyptian drivers, the memories will be much more pleasant from the ones Nowak has had.
February the 8th, by the Aswan High Dam they deliver the stick. The Sudan team is composed of: Zbyszek Gałęza, Grzegorz Król, Piotr Strzeżysz and Jakub Pająk . In a while they will cross the Tropic of Cancer, while the second sudan stage will end just above the equator. Therefore the trip can be called “from the tropic to the equator”.
– We set out on the fourth and fifth stage of the relay AfrykaNowaka.pl in the same way that Kazimierz years ago and through the next two months we will follow the Polish traveller path in Sudan and Southern, looking for the Nowak’s Africa and spying on the modern look of the Dark Continent – announces Jakub Pająk.
In autumn 1932 Kazimierz Nowak got on the ferry with his bike from Asuan to Wadi Halfa. At the time, the same as today that was the only way to cross the border between Egypt and Sudan.
Africa – an amazing continent which doesn’t need a watch, the events determine the time … therefore at the beginning of the stage they start their ferry trip with a multi-hour delay.
But the next day starts exquisitely – in the morning they pass the temple in Abu Simbel, surrounded by big crowds of tourists, and after breakfast they convince the captain that it’s worth to sacrifice a small piece of boat to memorize Kazimierz Nowak. In the main hall they fix their first commemorative movable plaque – a cross-border one!
– On the ferry we have heard a story of a group of 70 cyclists traveling a week ago from Sudan to Egypt. Did the bicycle tourism become so popular in the Dark Continent? If only Kazik could see that, he would be so happy abort it – smile the cyclists.
– So against my will I took the train, though I would prefer to go by bike and see the Nubian Desert – wrote Nowak years ago, when he was forced to take the train from Wadi Halfa to Atbara. Today by kontrast – there is no possibility to to tavel by train.
So they start to admire their route on bicycles, which was impossible for Nowak 78 years ago. They will faithfully come back to the Kazik’s path in Atbara, after 700km, instead of 600 km.
– By now we have crossed a rocky part of the Nubian Desert and we arrived to the Nile Valley – they write from the route. – We are among the Nubians. We spend the night in a village deprived of electricity, shops and Coca Cola! We go toward Dongola. It’s scorching hot.
In the desert and wilderness
In Luxor hooting, singing and lots of flags. Finally the carriages are not only for tourists. Thousands of people on motorbikes, pick-ups, bicycles. And the flame-throwers. Rumble, crowds, gladness. All these because Egypt for the third time successively became the football champion of the Africa Cup of Nations.
Early wake up and breakfast in Nagi Hammad. During the Coptic Christmas, just a month ago, 6 Christians were murdered here. No wonder that the Police cars are surrounding now the churches – it’s Sunday
Few things testify the fact they enter to Nubia. The Nile valley becomes narrow like never before. The houses from the desert stone, not from bricks, moped from the valley to the steep, rocky slope.
These are the last days of the Egyptian stage. The night’s rest once by the Nile River, another time in the palm copse, or on the sand under a palm tree.
– For the first time we saw the savage palm groves. The Police finally stopped following us – says the members of the third stage of afrykanowaka.pl. Fortunately they had enough adventures. That’s why, despite these few stones threw towards them and the lack of imagination of the Egyptian drivers, the memories will be much more pleasant from the ones Nowak has had.
February the 8th, by the Aswan High Dam they deliver the stick. The Sudan team is composed of: Zbyszek Gałęza, Grzegorz Król, Piotr Strzeżysz and Jakub Pająk . In a while they will cross the Tropic of Cancer, while the second sudan stage will end just above the equator. Therefore the trip can be called “from the tropic to the equator”.
– We set out on the fourth and fifth stage of the relay AfrykaNowaka.pl in the same way that Kazimierz years ago and through the next two months we will follow the Polish traveller path in Sudan and Southern, looking for the Nowak’s Africa and spying on the modern look of the Dark Continent – announces Jakub Pająk.
In autumn 1932 Kazimierz Nowak got on the ferry with his bike from Asuan to Wadi Halfa. At the time, the same as today that was the only way to cross the border between Egypt and Sudan.
Africa – an amazing continent which doesn’t need a watch, the events determine the time … therefore at the beginning of the stage they start their ferry trip with a multi-hour delay.
But the next day starts exquisitely – in the morning they pass the temple in Abu Simbel, surrounded by big crowds of tourists, and after breakfast they convince the captain that it’s worth to sacrifice a small piece of boat to memorize Kazimierz Nowak. In the main hall they fix their first commemorative movable plaque – a cross-border one!
– On the ferry we have heard a story of a group of 70 cyclists traveling a week ago from Sudan to Egypt. Did the bicycle tourism become so popular in the Dark Continent? If only Kazik could see that, he would be so happy abort it – smile the cyclists.
– So against my will I took the train, though I would prefer to go by bike and see the Nubian Desert – wrote Nowak years ago, when he was forced to take the train from Wadi Halfa to Atbara. Today by kontrast – there is no possibility to to tavel by train.
So they start to admire their route on bicycles, which was impossible for Nowak 78 years ago. They will faithfully come back to the Kazik’s path in Atbara, after 700km, instead of 600 km.
– By now we have crossed a rocky part of the Nubian Desert and we arrived to the Nile Valley – they write from the route. – We are among the Nubians. We spend the night in a village deprived of electricity, shops and Coca Cola! We go toward Dongola. It’s scorching hot.