Gwóźdź w baklawie, dzień 20 (85 dzień sztafety)

| Dirunka, czwartek rano, ośrodek franciszkański, u stóp klasztoru koptyjskiego |

No i zrobił nam się tydzień koptyjski, chociaż wcale takiej religijnej wolty nie planowaliśmy. Zarówno wczoraj jak i dziś (a zaczęło się przecież już w niedzielę, w Beni Suef) spaliśmy w miejscach związanych w ten czy inny sposób z tym właśnie wariantem chrześcijaństwa.

Dzisiaj co prawda podjęli nas franciszkanie (niezwykle serdeczny i po ludzku dobry ojciec Szinuda, doświadczenia z kontaktów z misjami będziemy mieć więc zgoła inne niż Nowak), ale mający swój ośrodek dokładnie u podnóża góry, na zboczu której zbudowany został olbrzymi kompleks koptyjski. Zbudowany zresztą w tym miejscu nie przez przypadek, ale na pamiątkę tego, że w grocie masywu miała znaleźć schronienie Święta Rodzina, kiedy uciekła do Egiptu przed prześladowaniem ze strony Heroda. Takie historie.

Z Nowakiem co prawda związane tak sobie, za to inne już jak najbardziej. Weźmy oto bowiem Asjut. Duże miasto, w którym zatrzymaliśmy się wczoraj jak nasz poprzednik. I co? I podobnie. Słowo klucz to “policja”. Nowak miał tu z nimi przejścia wręcz krańcowe, z rękoczynami i walką o rower włącznie. My przy tym to pełny Wersal, ale i tak obstawy tak ścisłej jak tutaj to jeszcze nie mieliśmy. Jazda na sygnale, radiowóz z przodu, radiowóz z tyłu, eskorta, gdy chcemy przejść nawet marne 50 m.

Ale to nie dlatego, że pamiętają tu “wyczyny” i kłótnie Nowaka z “policją fellachów”. Problem tkwi w uniwersytecie, który zresztą mijamy zaraz przy wjeździe do miasta. Od dobrych lat ponad trzydziestu ma opinię kuźni radykałów, a wręcz terrorystów, dlatego bezpieczniacy wolą tu dmuchać na zimne. Jak jest naprawdę i czy rzeczywiście coś by nam tutaj groziło, gdyby nie obstawa policji – trudno powiedzieć. Ale wszyscy, z którymi udaje nam się pogadać (Samy, nauczyciel ze szkoły średniej, któremu ciężko jest uwierzyć w wyczyn Nowaka, czy dzieciaki, które podjeżdżają do nas rowerami), są do nas nastawieni bardzo przyjaźnie.

Jeśli jednak coś jest na rzeczy, to warto odnotować, że terroryści wożą się tu polonezami i dużymi fiatami, których na ulicach Asjut jest naprawdę sporo.

Tymczasem jednak ukłon w stronę chronologii, bo trochę za bardzo relacja poszła na żywioł. Otóż skończyliśmy poprzednio porankiem w Minja. Przedłużył się zresztą i to było dobre. Skręcając bowiem w boczną uliczkę, by móc podczas wyjazdu z miasta w spokoju porozmawiać z dzwoniącym do nas Radiem Szczecin (Sebastian przedstawia się słuchaczom i domaga się tłumaczenia “Rowerem i pieszo…”), natrafiamy na prawdopodobnie najlepsze do tej pory falafle. Kruche, soczyste, w sam raz doprawione. Idealne. Gdyby do tego jeszcze dodać napój z granata.

Choć nie planowaliśmy tego dnia długiego dystansu, konieczność przejechania znów ponad setki pojawia się “sama”. Oto bowiem nie do końca precyzyjne informacje dotyczące odległości, w jakiej od miejscowości Dairut znajduje się koptyjski klasztor w Dair ab Muharak, i znów pedałujemy po zmroku.

W końcu jesteśmy, podejmuje nas brodaty ojciec Filon. Miejsce niezwykłe, kościoły stare, jedzenie proste i dobre. Koptyjscy mnisi udzielając nam gościny, dyskretnie ale zdecydowanie trzymają nas jednak krótko i na dystans. Z ortodoksami nie ma żartów.

Następnego dnia (środa) wyjeżdżamy dopiero w południe, czując się w starych murach całkiem wygodnie (swoje robią też kilometry, których jednak wycisnęliśmy przez te kilka dni od Kairu całkiem sporo). Przed samym odjazdem jeszcze zakupy w przyklasztornym sklepie ze słodyczami – całe pudło baklawy wygląda pierwszorzędnie, ale trzeba być ostrożnym: wieczorem Magda zagryzie kęs z bonusowym gwoździem (małym, ale jednak w ciastku niespodziewanym).

Dostajemy tym razem zupełnie nietypowo asystę jednego tylko policjanta, w dodatku na motorze. Nie ma więc uciążliwej obstawy, zamiast tego jedziemy po prostu w szóstkę. W kolejności nie do końca alfabetycznej: Magda, Muhammad, Paweł, Piotrek R., Sebastian i ja.

Jedziemy bocznymi drogami. Niezbyt szybko, bo nie utwardzonymi. Dookoła niezwykle malowniczo, zielono, palmy i trzciny. W Asjut jesteśmy pełnym po południem. Do Dirunka stamtąd jeszcze tylko 10 km. Krajobraz się zmienia. Od zachodu granicę doliny wyznaczać zaczyna solidny masyw (taki klif). To w jego zboczu znajduje się koptyjski klasztor.

Noc z komarami. Gryzą mnie nawet w powiekę. Nie przepuszczają takiej okazji. Jest tyle krwi do wypicia.

[Piotr Tomza]

Comments are closed.

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV