„Na dołku”, dzień 13 (78 dzień sztafety)

| Pociąg relacji Port Said – Kair, czwartek wieczór |

Tak było wczoraj rano: obudziłem ich, a oni wstali, zebrali się i pojechali. Nie było jeszcze całkiem jasno. Dwóch jeźdźców hardkoru, którzy w jeden dzień postanowili dotrzeć do Kantary, nad Kanał Sueski. Do rogatek Kairu Pawła i Piotra eskortował Teo. Zobaczyłem go, gdy wrócił na Dokki dwie godziny później.

“To wyszło z bagien”. Znacie ten tytuł? Teo i jego rower wyglądali w tym stylu: warstwy błota, brud, kolor brunatny. Przy czym on wrócił, zmył to jakoś z siebie, a Piotrek z Pawłem pojechali dalej, zbierając kolejne “szpryce” od mijających ich ciężarówek. Mieli misję.

Ja tymczasem wybrałem się do zielonej, położonej na wyspie, kairskiej dzielnicy Zamalek, gdzie mieści się polska ambasada, by porozmawiać o możliwości zamontowania na jej budynku tabliczki upamiętniającej Kazimierza Nowaka (wcześnie. Podobnie jak dwa tygodnie wcześniej, kiedy to dzień po naszym przylocie do Kairu po królewsku przywitano nas w ogrodach przy ulicy Aziz Osman, tak i tym razem ambasador Piotr Puchta okazał mnóstwo sympatii i życzliwości dla naszej sztafety. Tabliczkę umieścimy uroczyście jutro (w piątek), o 10. rano, tuż przed naszym startem w dalszą drogę, na południe Egiptu.

Widać tak właśnie miało być.

Zrobiła się mniej więcej 13.30, kiedy dotarłem na dworzec kolejowy Ramses Station, gdzie miałem się spotkać z Magdą. Paweł z Piotrkiem pedałowali gdzieś w Delcie, a ja miałem chwilę, by przypomnieć sobie, jak dokładnie w tym samym miejscu, na stacji Ramses, trzy lata temu przebiedowaliśmy całą noc ze Sławkiem Kuncem w oczekiwaniu na poranny pociąg. Wzrost melancholii.

Wtedy jechaliśmy do Asuanu, tym razem, z Magdą, do Kantary. Dotarliśmy chwilę po zmroku. Paweł i Piotrek już tam byli! Przejechali tego dnia rowerami blisko 200 km, dając z siebie na trasie naprawdę sporo.

A po co to wszystko?

Kantara nie jest typem miasta, do którego przyjeżdża się, bo chce się tam być. Kazimierz Nowak nie znalazł się w nim też przez przypadek. Z Kairu na wschód wybrał się po to, by odebrać aż w Jerozolimie małoobrazkowy aparat fotograficzny firmy Contax, znacznie poręczniejszy od tego, którym dysponował dotychczas. Tu jednak właśnie, w Kantarze, na drodze po lepszy sprzęt go wstrzymano. Nie dano mu przejechać na drugą stronę Kanału Sueskiego, nad którym znajduje się miasto, a nawet – żeby nie było zbyt miło – zamknięto go tu w areszcie. Dla nas to dobrze.

Kwatera policji, gdzie mieści się też karcer, to z pewnością jeden z najstarszych budynków w Kantarze – pochodzi z początku XX wieku. A co to znaczy? Że zamknęli go (Nowaka) dokładnie tam, gdzie byliśmy. Bo owszem, trafiliśmy też na “dołek”.

Nikt nas co prawda nie aresztował, ale i tak wesołych momentów nie brakowało. Na komisariacie chcieliśmy uzyskać pozwolenie na nocleg, powiedziano nam bowiem, że w tym – tak 80 lat temu, jak i teraz – nieprzyjaznym obcokrajowcom mieście jest ono niezbędne i bez niego nie mamy czego tu szukać.

Zainteresowanie mundurowych nami było dość spore, trafiliśmy wnet do biura kapitana (lub kogoś w tym stylu, w każdym razie gwiazdek na ramionach miał jak w planetarium). Siadamy, herbata, śmiechy chichy. Piotr próbuje tłumaczyć, dlaczego przyjechaliśmy do Kantary, kim był Kazimierz Nowak itd., napotyka jednak na silny opór materii. Na sali znajduje się sporo osób, wszyscy przy tym zachowują się dość swobodnie. Kulminacja nadchodzi w momencie, gdy najwyższy chyba rangą kapitanowi, starszy, krągły wesołek pod okularem, wyciąga telefon i zaczyna dzwonić. Robi sobie z nas żarty, bo twierdzi, że możemy przenocować u niego w domu (a wciąż i nadal nikt nas tu nie chce), tylko musi najpierw powiadomić “męża” (”I’m calling my husband” – mówi). “Męża?!” – pyta Magda. – “Naprawdę masz męża?!”. Chwila milczenia, o co chodzi, w końcu kapitan zatrybia, i jest wybuch! Rechocze tak, że mało nie spadnie z krzesła, głową zarzuca w tył, że uderza w ścianę, niżsi rangą biorą z niego przykład, jesteśmy najweselszą grupą w Kantarze. Brzuch boli mnie wreszcie nie z zatrucia.

A pozwolenie na nocleg? Szkoda gadać. Za pokój musimy zapłacić najwięcej jak dotąd na naszej trasie.

Niezmordowany i niezawodny Paweł prosi, by obudzić go o 6.30. Do Kairu wrócić zamierza również rowerem. Rusza o 7 rano. Dziś przynajmniej bez tego parszywego błota.

My natomiast (Magda, Piotr i ja) śpimy sobie parę minut dłużej, a w ciągu dnia uzupełniamy kolekcję naszych pieczątek z podróży o tę z poczty w Kantarze (Piotr jedzie na nią na rowerze), obserwujemy przepływające przez wąski, za to głęboki Kanał Sueski gigantyczne kontenerowce, następnie zaś robimy szybki wypad pociągiem do Port Saidu, gdzie Kanał się kończy (lub zaczyna). Gdy tam jesteśmy (świeża bryza, tysiące kotów, architektura “nowoorleańska”), dokładnie o 16:00 dostaję od Pawła smsa o treści “Jestem juz w Kair”. 169 km dzisiaj, 369 w dwa dni. I nadal ma rezerwy energii!

Wracając do Kairu wagonem tej gorszej drugiej klasy mamy powody do satysfakcji i radości. Paweł i Piotr zrobili dystans rowerem, utrzymując przy tym niesamowite tempo, w Kantarze zostaliśmy przyjęci prawie równie niesympatycznie, co Nowak, i wreszcie – tym razem w przeciwieństwie do patrona naszej sztafety – nikt z nas nie musi wciąż czekać na aparat (tym bardziej, że akurat pocztą z Polski, idealnie na czas, przyszedł filtr do obiektywu dla Piotra) i możemy śmiało ruszać na południe.

Ale najpierw tabliczka.

[Piotr Tomza]

Comments are closed.

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV