29 listopada 2010
Z farmy Państwa Helinhousen na Afredshohe nieopodal meteorytu Hobba
Rano zostaliśmy zaproszeni na śniadanie przez gospodarzy. Państwo Helinghousen okazali się być piątym pokoleniem, potomkami Niemców, którzy wylądowali statkiem nieopodal Luderitz. Ich farma, oprócz tradycyjnego chowu bydła rasy Brahmman, zajmowała się również uprawami słonecznika. Co ciekawe, uprawy nastawionej na to, by ziarno stanowiło pokarm dla papug, które w swoich domach ma bardzo dużo Namibijczyków. Faktycznie papugi wiedzieliśmy już u poprzednich gospodarzy, niekiedy w takich ilościach, iż zastanawialiśmy, się czy to aby dla ozdoby domu, czy to może już działalność komercyjna.
[Przerywnik: Kuba Wolski na łóżku obok spojrzał właśnie krytycznie na swój brzuch i stwierdził, że chyba przytył na tym wyjeździe :-). Trzeba przyznać, że na tym wyjeździe zapotrzebowanie energetyczne mamy naprawdę duże, ale apetyty chyba jeszcze większe.]
Śniadanie należało do kategorii wystawnych i, jak to ostatnio bywa, obejmowało kilka dżemów z owoców, o których nikt z nas wcześniej nie słyszał :-). Były pyszne. Nabraliśmy wody, spakowaliśmy rowery. Jeszcze tylko pamiątkowy wpis do książki pałeczki, wspólne foto i już byliśmy w drodze do meteorytu.
Miejscowość Kombat po drodze była jedną z tych, które odwiedził Nowak. Za jego czasów funkcjonowała tutaj kopalnia. Kopania jest już nieczynna, a przy drodze widać było jedynie cegielnie. Generalnie miejscowość czasy swojej świetności ma już chyba za sobą, przewodnik Bradta stwierdza wręcz, iż „Kombat is most notable for its name” (ang. Kombat – bitwa). Niestety nie do końca wiemy, o jaką bitwę mogło chodzić.
Nowak w Kombat prawdopodobnie skręcił na północ, by czymś co dziś jest drogą krajową „D”, czyli czwartej kategorii odśnieżania ;-), pojechać na północ. Wydaje nam się, że Nowak niekoniecznie poruszał się w latach 30. po współczesnych drogach. Korzystał przypuszczalnie z wewnętrznych dróg, które przebiegały wewnątrz farm. Niestety nie wiemy dokładnie, którędy wiodła trasa Nowaka między Kombat a kolejną miejscowością, którą było już wytęsknione przez podróżnika Tsumeb.
My postanowiliśmy zrobić sobie mała przedłużkę i odwiedzić meteoryt. Wydało nam się to o tyle sensowne, iż ekipa etapu 14-tego poprosiła nas o to, by przekazanie pałeczki odbyło się w Oshikango/Santa Clara, a nie jak pierwotnie zakładaliśmy w Ruacan Falls. Ścięło to z naszej trasy około 200 km, trzeba zatem było jakoś ten dodatkowy czas zagospodarować.
Meteoryt Hobba, który postanowiliśmy odwiedzić, odkryty został około 1920 roku przez farmera, który… zahaczył o niego pługiem orząc swoje pole :-). Waży albo 50 albo 60 ton, w zależności od źródła. Niezależnie od tego, ile waży naprawdę, jest największym znanym meteorytem na świecie. Składa się w 84 procentach z żelaza, oraz w około 16 procentach z niklu. W miejscu, gdzie nie zdążył zardzewieć, widać jego zdecydowanie metaliczną budowę.
Do meteorytu nie dane nam było jednak dotrzeć tego dnia. Około 7 km wcześniej zrobiło się bardzo burzowo. Bardzo silny wiatr, ołowiane chmury i mało zachęcająco wyglądające wyładowania. Wyglądało, jakby matka natura postanowiła nas tego wieczoru zmieść z powierzchni ziemi. W porę jednak przy drodze pojawiły się zabudowania stacji kolejowej na lini Otavi–Grootfontain, która wiodła wzdłuż drogi. Przy bliższej inspekcji budynki stacji (która nota bene tam naprawdę była i składała się z napisu z nazwą stacji sztuk jeden) okazały się garażem na traktor pobliskiej farmy. Zajechaliśmy więc na farmę, by na niej przeczekać burzę. Z przeczekiwania burzy zrobiła się kawka, potem kolejna i tak nagle zrobiła się 18:00, zbliżał się zmierzch a szalejąca za oknem burza nie ustawała na sile. Gospodarze, którymi okazali się Claudia i Mattias Dohmen, zaproponowali nam nocleg. Z chęcią się zgodziliśmy, choć trzeba przyznać, że ciepły prysznic drugi dzień pod rząd wydał nam się nadmiarem szczęścia ;-).
Claudia i Mattias zajmują się głównie hodowlą owiec. Przy okazji dowiedzieliśmy się, iż owce karakułowe, o których pisał Nowak w swoich listach do „Na Szerokim Świecie”, spotyka się raczej na południu Namibii, a na północy rzadko. Państwo Dohmen gospodarzą na Afredshohe i na sześciu innych okolicznych farmach. Oprócz hodowli owiec, kolejnym filarem farmy jest uprawa kukurydzy. Mattias został nawet w roku 2010 „Kukurydzianym królem” wg rankingu lokalnego stowarzyszenia rolniczego!
Wieczorem odwiedziliśmy jeszcze pobliską farmę, na której mieszka osiemdziesięcioparoletnia pani, z nadzieją, iż może przypadkiem pamięta Nowaka. Niestety ewidentnie Nowak nie uległ sławie meteorytu, który znany (choć pewnie nie szeroko) był już i za jego czasów, gdyż pani, którą odwiedziliśmy, nie kojarzyła nikogo takiego.
Po powrocie na Afredshohe (wycieczkę przypłaciliśmy przemoczonymi koszulkami) zastała nas… kolacja. Pani Claudia, jak się okazało, jest nie tylko świetnym kucharzem (makaron z mięsem tak pyszny, że bez dwóch dokładek się nie obyło), ale i niesamowicie rozmowną osobą. Rozmowy o podróżach, historiach rodzinnych (przodkowie Claudii, jak się okazuje, pochodzą z… Poznania!), okolicznych jaskiniach i na inne tematy pochłonęły nas do późnych godzin nocnych.
[Filip]
Przyjrzałem się Kubie na zdjęciu, i z tym brzuchem to chyba przesadza 😉