Namibia II: Relacja 8. – Z Okomukandu na farmę Państwa Helinghousen

28 listopada 2010

Poranna organizacja po burzy zajmuje nam jeszcze więcej czasu niż zwykle, a myślałem, że to już niemożliwe. W końcu jednak wracamy na stację benzynową uzupełnić zapasy wody i ruszamy dalej asfaltem w stronę Otavi, do którego docieramy w porze obiadowej.

Za każdym razem, gdy mijamy jakąś miejscowość, która oprócz istnienia na mapie przejawia również inne oznaki bycia w rzeczywistości, nasze myśli krążą zwykle wokół zimnego piwa i lodów. Prawdopodobnie ma to coś wspólnego z temperaturami panującymi na dworze i pedałowaniem w pełnym słońcu. Nie inaczej było i tym razem. Jednak, kiedy człowiek pedałuje sobie dzień po dniu przez bezkresne namibijskie przestrzenie, traci poczucie upływającego czasu i zapomniało nam się, że jest niedziela. A w niedzielę, jak to w każdym porządnym kraju, sklepy są pozamykane, tak więc znowu pozostało nam odwiedzić stację benzynową. Tutaj czekała nas jednak niespodzianka. Lodówka z piwem była zamknięta na kłódkę. Okazuje się, że Namibijskie prawo nie pozwala na sprzedaż alkoholu w sklepach w niedziele. Na szczęście zakaz ten nie dotyczył pobliskiego baru, w którym nabyliśmy po jednym małym… soczku do obiadu ;-). Jedząc tenże, przeczekaliśmy pod drzewkiem najgorętszą cześć dnia.

W samym Otavi zbyt dużo ciekawego się nie działo. Była niedziela, wszystko pozamykane. Uwagę naszą zwróciła reklama siatek na mostki, reklamująca je jako skuteczny środek zapobiegający ugryzieniu przez roznoszące malarię komary. Przypomniało nam to, że wkraczamy na tereny, na których będziemy musieli przedsięwziąć środku zapobiegawcze związane z tą niebezpieczną chorobą.

Wielką nowością tego dnia okazał się krajobraz. Po wyjechaniu z Otavi, skierowaliśmy się na zachód w stronę miejscowości Grootfontain. Dookoła drogi wyrosły nam zbudowane z dolomitu Góry Otavi. Jechaliśmy czymś w rodzaju doliny rzecznej, a góry piętrzyły się paręset metrów nad nami po obu stronach drogi. Stopniowo zapadał wieczór, a żadnych bocznych dróg stosownych do noclegu widać nie było. W końcu pojawił się wjazd na farmę, przed którą było ogromne pastwisko – idealne pod namiot. Zajechaliśmy zapytać gospodarzy o możliwość rozbicia się na ich farmie. Gospodarzami okazali się Państwo Helinghousen, który zaproponowali, byśmy rozbili swoje namioty nieopodal basenu. Sam basen okazał się mało zachęcający (gospodarz widząc nasz brak zainteresowania następnego dnia zlecił jego czyszczenie), za to mięciutka jak marzenie, zielona trawka oraz prysznice z ciepłą wodą były zdecydowanym hitem wieczoru.

[Filip]

2 komentarze to “Namibia II: Relacja 8. – Z Okomukandu na farmę Państwa Helinghousen

  1. Filip pisze:

    Ale za to taaaakich zachodów słonca ani scenerii do jedzenia tych lodów to w polsce po prostu nie ma 🙂

    pozdrawiam serdecznie!

  2. Ela pisze:

    A u nas komarow nie ma. Piwo dostepne i chlodne caly czas. Po lody („naturalne”) wystarczy przekroczyc prog domu lub wyjsc na balkon.

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV