Czas leci, ale i kilometrów ubywa. Wszystkie dni są podobne do siebie. Nie ma co ukrywać, sielankowej krainy to nie przypomina.
Klimat zabójczy, ludzie nieufni, często pierwszy raz oglądający białe twarze. Staramy się rozbudzić ich zaufanie, ale nie jest to łatwe. Mimo świetnej atmosfery, jaka panuje między nami, cały czas czujemy lekkie napięcie: w czasie każdego spotkania z miejscowymi i w czasie każdego noclegu. Omijamy co większe wioski, żeby nie mieć do czynienia z mundurowymi lub innymi ważniakami, którzy rządzą w tym terenie.
Kiedy chęć wypicia zimnego piwa stała się nie do wytrzymania, cudem trafiliśmy na ogromną plantację palmy kokosowej, gdzie zarządzają blade twarze. Marzenie stało się faktem.
Frank Schmidt, Holender zarządzający plantacją, zezwolił na swoim domu przymocować „Kazikową tabliczkę”.
Okazało się, że rzeka Kasai w połowie swego biegu jest miejscem gdzie wydobywają diamenty. Całe wioski zajmują się wybieraniem piasku z dna i transportem w odpowiednie miejsca. Prawdopodobnie międzynarodowe korporacje robią tę bardziej intratną resztę. Atmosfera w tym regionie była cokolwiek nieciekawa. Pełno zakazanych gęb i większa doza agresji. Próba zakupu chleba zakończyła się fiaskiem. Wycofaliśmy się na z góry upatrzone pozycje, czyli na nasze kajaki. Jednego ranka grupa ciemnych typków próbowała sprzedać nam małe diamenty. Baliśmy się prowokacji i zrezygnowaliśmy z zakupów, a już prawie ustalaliśmy, kto będzie je przemycał przez granicę w wiadomym miejscu ;).
Co do zwierzaków to są drobne sukcesy. Miałem osobisty zaszczyt dojrzeć Forfitera o jakieś 30 metrów ode mnie. Janusz przez przypadek, podpływając do brzegu, przyłożył krokodylowi wiosłem. Woda aż się zagotowała. Mały osobnik, ale nie wiem, kto się bardziej przestraszył – on czy my. Któregoś dnia polowaliśmy z aparatem na hipcia. Mamy wrażenie, że ze zwierzakami jest tu jak u nas z wilkami – dużo się o nich mówi, ale mało kto je widział. Na razie sukcesów fotograficznych zero.
Kończymy prawie rzekę Kasai. Jesteśmy lekko zaniepokojeni trudnym wejściem w Kongo, podobno to miejsce, gdzie zdarzały się zatonięcia statków. Skoro jednak Kazik sobie poradził na swojej łódce, to pewnie i nam się uda. Jesteśmy dobrej myśli.
[Andrzej]
Ładnie, ładnie! Jak ochłoniecie po Kongo to zapraszamy do nas do Juba, Sudan Południowy. W wolnych chwilach spławiamy się po Nilu Białym i jak na razie spotykamy tylko forfitery four feet’erowe, które mozna wiosłem:) Trzymamy kciuki, pjk
To fakt chłopaki strasznie wyczekiwali wodnych zwierzaków, zwłaszcza hipciów:) ale najważniejsze, że dają radę i dobrze przy tym się razem bawią…byle do Kinszasy:)
No i pięknie! W Zimbabwe lwa w pysk trąbką od roweru, a na Kassai krokodyla wiosłem! Boję sie myśleć, jak potraktujecie w RŚA goryla! Ładnie tak traktować zwierzęta?!
Pozdrawiam kajakarzy!!!
four foot long: forfiter
jak widać w internecie chyba bardziej popularny niż w DR Konga, wydaje się, że chłopaki są brakiem zwierząt nieco rozczarowani…
Forfiter to taki bardzo popularny w internecie krokodyl 😛 można sprawdzić na youtubie 😀
Co to jest Forfiter?