Relacja telefoniczna z etapu wodnego!

Kinshasa – miasto biedy, brudu i przekupnych policjantów. Tak twierdzi Sylwek – misjonarz z Polski, który będąc kolegą Joanny Kardasińskiej zdeklarował się nam pomóc. Odebrał nas z lotniska i ugościł. Fakt, Kinshasa nie może się podobać, nawet w kategorii miast afrykańskich. Dzięki poprzedniej ekipie przejęliśmy kontakt w Katandze. Facet ma na imię Jim. Sprawił na nas wrażenie lokalnego mafiozo, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miał bezsprzeczne poważanie wśród lokalnych mundurowców. Na lotnisku przyjął nas w sposób godny podziwu. Katanga – miasto dużo ładniejsze i obrzydliwie naszpikowane ładnymi kobietami (ale oczywiście byliśmy grzeczni!). Jim mógł prawie wszystko, ale nawet on nie potrafił nam załatwić transportu do Luebo. Od początku wiedzieliśmy, że może to być jedna z najtrudniejszych części naszej wyprawy. W końcu jego znajoma – za 450 dolarów zaofiarowała nam auto i trzech kierowców. Droga była faktycznie nieciekawa (właściwie wcale jej nie było) – 200 km przez 11 godzin. Totalne bezdroża. Można było się nabawić choroby morskiej. W Luebo spełniliśmy obowiązki Nowakowe – tabliczka itp., a następnie znaleźliśmy się na rzece Lulua. W końcu wszystko, no może prawie wszystko, zależało tylko od nas. Po kilku dniach mimo szczerych chęci nie spotkaliśmy krokodyli, które są tu małe – do 3 metrów długości, nieśmiałe i mało pewne siebie. Hipcie mają się podobno pojawić na Kongo. Uwierzymy jak zobaczymy. Rzeki Lulua i Kasai są właściwie nizinne, ale prąd szybki, bywa 4-6 km na godzinę. Po 5 dniach spływu mamy za sobą 1/5 trasy. Ludzie w miarę życzliwi, bronią nie straszą, nie licząc maczet, którymi błysnęli nam przed oczami, zaskoczeni przez nas w dżungli. Było to jednak bardziej ze strachu niż z agresji. Unikamy większych miast typu Ilebo, gdzie prawdopodobnie wiedzą o nas służby mundurowe i zechcą nas traktować jak „bankomaciki”. Z jednej wioski nie chcieli nas wypuścić. Po negocjacjach, prezencikach i informacjach, że jesteśmy policjantami z Polski umówionymi z ministrem w Kinshasie w końcu nas puścili.

Nie jest źle płynąc rzeką i podziwiając przepiękną dżunglę równikową. Opędzamy się od moskitów, a w nocy kleimy się od duchoty i wilgoci. Ale biwaki pod gołym niebem potrafią być przepiękne, szczególnie gdy w oddali słychać dźwięk tam-tamów i śpiew mieszkańców okolicznych wiosek. Jeśli będzie możliwość prześlemy następną relacje, ale nie wiemy kiedy i czy się uda.

Zdjęcie wykonane przez Kazimierza Nowaka w 1935 roku, pochodzi z archiwów Wydawnictwa Sorus.

2 komentarze to “Relacja telefoniczna z etapu wodnego!

  1. rafael pisze:

    To jest właśnie klimat trudności w Kongo, cokolwiek chcesz załatwić pierwsze pytanie… za ile…

  2. Zofia pisze:

    To bardzo trudny etap. Życzymy powodzenia!

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV