Relacja z etapu 18. przez Republikę Konga (część 1/3)

Wspomnienia z 18. etapu Afryki Nowaka. Republika Kongo. Brazzaville – Djambala. Część 1/3.

Gorączkowe były nasze przygotowania do 18. etapu Afryki Nowaka przez Republikę Konga (dawniej Kongo Brazzaville), bowiem etap ten był pierwszym etapem rowerowym po dwóch, pieszym i wodnym, które przebiegały przez Demokratyczną Republikę Konga (dawniej Zair). Całą rowerową logistykę w Polsce i tam, w Afryce, trzeba było zorganizować na nowo, a że w momencie startu było nas tylko dwóch, Maciej Pastwa (lider) i ja, Romuald Deja (uczestnik), nie było to proste. Do tego dochodziła granica pomiędzy dwoma państwami Kongo, czyli prom przez rzekę Kongo pomiędzy Kinszasą a Brazzaville – granica okryta złą sławą.

Po rozważeniu za i przeciw zdecydowaliśmy, że tylko Maciej poleci do Kinszasy, by odebrać sztafetową pałeczką od etapu wodnego, natomiast ja polecę wprost do Brazzaville, zabierając ze sobą cały sztafetowy sprzęt rowerowy. Uczyniliśmy tak, chcąc uniknąć niepotrzebnych opłat i problemów granicznych na rzece Kongo. Plan się powiódł – 2 kwietnia spotkaliśmy się w centrum Brazzaville i od razu postanowiliśmy wyruszyć. Znaliśmy dość dobrze trasę Kazimierza, miejscowości przez niego odwiedzane oraz trudności, które napotykał na trasie.

Ale już na samym początku czekały na nas niespodzianki. Dość szybko za Brazzaville skończył się asfalt. Podążając do Mayama, pierwszej miejscowości, do której dotarł Kazimierz po wyjeździe z Brazza, na drodze pełnej piaszczystych kolein spotkaliśmy Roberto, białego mieszkańca Kongo, potomka francuskich kolonialistów. Roberto porusza się po drogach Kongo na motocyklu terenowym, z którego omal nie spadł, kiedy nas zobaczył. Szczerze odradzał tam tę drogę, wyjaśniał, że jest ona w znacznie gorszym stanie niż za czasów kolonialnych, kiedy to była przez ówczesną administrację dozorowana. Dziś nie podlega żadnej kontroli, a jej standard nie jest, jak kiedyś, wyznaczany bosymi stopami tubylców, lecz kołami samochodów, które usiłują przez nią przejechać. Dodatkowo w rejonie tym stacjonuje sporo wojska, czuwając nad stabilnością regionu wobec zagrożenia ze strony grup rebeliantów zwanych NINJA. Przemówiły do nas te argumenty, więc postanowiliśmy nieco zmodyfikować trasę i dotrzeć do nowakowych miejsc położonych nieco dalej na północ.

Wróciliśmy na drogę główną południe–północ, która, choć asfaltowa, to jednak nie ułatwiała nam jazdy, musieliśmy bowiem wspinać się z doliny rzeki Kongo na płaskowyż położony na północny zachód od Brazzaville. Od razu też poznaliśmy naszego największego przeciwnika w pokonywaniu kilometrów – słońce. Słońce, które nie cieszy, a jeśli uda mu się wyjść spoza chmur, wtedy wydaje się wręcz, że chce zabić. Jemu na przekór, na horyzoncie pomrukiwały grzmoty i pioruny, by co którejś nocy rozkwitnąć soczystą burzą.

Podczas podjazdu ponownie spotkaliśmy Roberto. Pocieszył nas, że tuż tuż i podjazd się skończy, ale za kilkadziesiąt kilometrów jest jeszcze jeden – na szczęście już tylko kilkukilometrowy, w dolinie rzeki Lefini. Wiedzieliśmy, że i jemu musimy dać radę, bo alternatywy nie mamy żadnej. Po prostu musimy. Litry potu spływającego nad i po kierownicy roweru potwierdzały, że to dla nas wysiłek nie lada.

Ciąg dalszy nastąpi.

[Romuald Deja]

Comments are closed.

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV