Trzy noce w Algierze

Nowak planował lekką trzydniową regenerację w Algierze. Z naszego planu lotów powrotnych wynikało, że i my spędzimy trzy noce w Al-Dżazair.

Metą ostatniego etapu sztafety okazał się Grande Poste – budynek poczty głównej, wewnątrz bardziej przypominający meczet zdobiony na bogato. Po kolei dojeżdżali kolejni uczestnicy sztafety, zagubieni w mrowiu samochodów na ostatniej prostej na autostradzie. W międzyczasie przypadkowi przechodnie podchodzili do zebranych już pod pocztą sztafetowiczów, by pogratulować zakończenia projektu! Z punktu zbornego numer 1, przejechaliśmy do oddalonego o 150 m punktu zbornego nr 2, gdzie czekali na nas kolejni oficjele pełniący bliżej nieokreślone funkcje. Szybka herbatka w hotelowej restauracji, 3 kwadranse czekania nie wiadomo na co, i klasyka algierskiego kina drogi: pytanie „zielonych”, do którego hotelu mają nas odeskortować. Nasz Człowiek w Algierii, Bachir, już na tyle dobrze nas poznał, że załatwił z obstawą kilka dni wolnego dla przybyszy z Europy

Po raz pierwszy w Algierii byliśmy WOLNI!!!

 

Rozstaliśmy się z całą towarzyszącą nam do tej pory ekipą, czyli z:

-Bachirem – Naszym Człowiekiem z Algierii,

-Krimem, Mouloudem i Toufikiem – czyli trójką algierskich rowerzystów – jak by nie było bardzo aktywnych sztafetowiczów głoszących nowinę nowakową!

-Nordinem – radiowcem, zdającym codziennie poranne relacje do narodowego radia algierskiego

-Redą i jego bratem – dwójką filmowców dokumentujących na zlecenie algierskiego Ministerstwa Turystyki każdy nasz ruch – od rozkładania namiotu począwszy, na podziwianiu gwiazd podczas jedynego pustynnego noclegu skończywszy

-Barką – Touaregiem – Naszym Człowiekiem z Południa, pomagającym całej ekipie

-Zielonymi, Niebieskimi i innymi ekipami eskortującymi, upakowanymi w co najmniej dwóch samochodach.

Z prostych wyliczeń wynika, że każdego dnia jechało z nami co najmniej 15 osób. I o ile podstawowa ekipa poznała już nasz rytm przemieszczania się, o tyle zmieniające się codziennie ekipy zielonych trudno było tego rytmu nauczyć. Dlatego, gdy w Algierze oswobodziliśmy się i zostaliśmy puszczeni samopas w piątkę: Julia, Kuba, Leszki i Norbert, czuliśmy się nieswojo. Nikt nam nie organizował czasu, nie wyznaczał trasy przejazdu, ani nie stukał w zegarek pospieszając na kolejne spotkanie. Z początku z lekkim niedowierzaniem, po kilku minutach pędziliśmy samodzielnie po ulicach Algieru. Wolność!!!

Zadekowaliśmy się w „budget” –gwiazdkowym hotelu i rozpoczęliśmy naszą wreszcie-samotną podróż po Algierii. A właściwie po Algierze. Stolica ta położona na wybrzeżu Morza Śródziemnego była dla nas oazą wielokolorowych szczegółów po 2 tygodniach spędzonych w trasie przez uboższy wizualnie interior. „Północno-afrykańska Marsylia” – tak skwitowali pierwsze wrażenie nt. Algieru Leszek i Norbert. – „Nawet chyba czyściej niż w Marsylii”. Centrum miasta usiane było brudnobiałymi kamienicami z niebieskimi okiennicami lub kolorowymi zasłonami nadymającymi się w oknach balkonowych, zapobiegającymi przedostawaniu się gorącego powietrza do wnętrza mieszkań. Pomimo kilometrów tras, jakie przeszliśmy tymi ulicami, nasze oczy nie znudziły się tym widokiem – na każdym z budynków znajdowaliśmy coraz to nowe detale: maszkarony o wielu obliczach, czy drzewa rosnące na ścianie budynku wbrew prawom grawitacji.

Algier to miasto portowe, położone na kilkunastu wzniesieniach, więc klucząc uliczkami i idąc wciąż z górki, dotarliśmy do nabrzeża skąd roztaczał się piękny widok na całe miasto, niestety spowite smogiem. Spoglądaliśmy w dół z nabrzeża na toń lazurowej wody, zawieszone w niej różowe i błękitne woreczki foliowe i kilkadziesiąt kawałków bagietki. Pewnie dlatego, gdy dotarliśmy na fragment plaży miejskiej z dostępem do morza, odważyliśmy się w nim jedynie na chwilę pomoczyć nogi. Czuć było miejski klimat: mieszkańcy bardziej europejscy i „wyluzowani”, cinkciarze zachęcający plikiem 100 banknotów do ich wymiany i kloszardzi wyciągający rękę po kawałek pizzy do gościa w ogródku barowym. Towary sprzedawane były w sklepach lub na codziennych targowiskach, gdzie wszystkim i niczym handluje się dosłownie na ulicy.

NOC 1

Coby nie zapomnieć jak się kręci pedałami w piątek zdecydowaliśmy się pozwiedzać miasto z siodełka. Za Europejczykami na dwukołowcach obejrzał się niejeden mieszkaniec Algieru – nawet w stolicy kierowcy obtrąbywali nas w geście pozdrowienia, a przechodnie pokrzykiwali marhaba, czyli arabskie „witajcie” 🙂 . Zdawałoby się, że przed nami dzień lekkiej jazdy miejskiej, a tu czekała na nas premia górska – podjazd pod bazylikę Notre Dame d’Afrique (w wolnym tłumaczeniu Nasza Pani w Afryce), królującą dostojnie na jednym z najwyższych wzgórz Algieru oraz na kilka innych punktów widokowych. Tak się wyluzowaliśmy, że sami nie wiedzieliśmy, gdzie tu jeszcze pojechać. Po rowerowym maratonie na trasie Ouargla-Algier, gdzie tempo narzucane było przez napięty grafik spotkań z oficjelami, delektowaliśmy się czasem swobodnie płynącym według naszego widzimisię.

NOC 2

Wiedzieliśmy też, że kolejny dzień spędzimy z Amel Kouri, czyli Ewą, którą poznaliśmy za pośrednictwem Bachira. Ewa to istna skarbnica wiedzy o Algierii. Sama zaproponowała nam, że oprowadzi nas po najciekawszych zakątkach stolicy. Wybór padł na Casbah, czyli swoiste miasto w mieście otoczone pozostałościami murów cytadeli. Wcale nie zdziwił nas fakt, że Casbah została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO: urzekła nas praktyczna architektura adaptująca każdy metr kwadratowy stromych wzgórz pod tereny mieszkalne, z zachowaniem lokalnego tradycyjnego wzornictwa pieszczącego oczy przechodniów i mieszkańców. Casbah to tysiące schodków, kilometry wąskich uliczek, w których z trudem minąć się „ na trzeciego”, ściany 4-piętrowych budynków chylące się ku sobie, podparte belkami rozporowymi na szerokość otwartych ramion. To również dziesiątki zakładów fryzjerskich, stolarskich, kuśnierskich, snycerskich, krawieckich mieszczących się w ciasnych izbach pozbawionych okien. Pierwszą myślą obserwatora zaglądającego do ich wnętrza jest wysokość dodatku za pracę w ciężkich warunkach lokalowych. Casbah to również, albo i przede wszystkim, dom dla wielu rodzin, ok. 50 000 mieszkańców, i towarzyszące im hammamy (łaźnie), zabytkowe meczety (większość w trakcie długoletniej renowacji), boiska do gry w piłkę, pałacyki tureckich bejów i souki, gdzie można kupić przysłowiowe mydło i powidło. Po Casbie można by chodzić ze 3 dni, a i tak by się nie znudziła, ale gonił nas czas, więc Ewa zaprowadziła nas do ogrodu Jardin d’Essai. Dojechaliśmy tam metrem, i tu ciekawostka, budowanym dłużej niż warszawskie, bo aż 31 lat upłynęło od wbicia pierwszego szpadla w ziemię do pierwszej eksploatacji wagonów. Ogród okazał się być swoistymi Łazienkami Królewskimi w wersji europejskiej i dżunglowej, a powstał jako ogród do testowania, jak rośliny europejskie będą rosły w warunkach północnoafrykańskich. W drodze powrotnej z ogrodu pędem przebiegliśmy przez ostatnie sklepy zaopatrując się w pamiątki i płyty z lokalną muzyką chaabi (cena CD: ok. 6 PLN – oryginalne z banderolą!).

Szybko-szybko, tempo wzrastało – a to dlatego, że spieszyliśmy na ostatnią kolację, na którą zostaliśmy zaproszeni do Toufika, w jego willi położonej na klifie na przedmieściach Algieru. Po raz pierwszy widzieliśmy ekipę etapu 24bis w pełnym składzie w nierowerowym odzieniu, znaczy się odświętnym 🙂 A było co świętować: finał 900 km wspólnej jazdy, niejednej dyskusji z żandarmami, 2 tygodni spędzonych w kompromisowej atmosferze, misji Nowakowej zakończonej wyszkoleniem kilku aktywnych algierskich nowakologów … NOC 3 Grill w rodzinnym klimacie, ostatnie wpisy do książeczki-pałeczki, wspólne zdjęcia, uściski i pożegnanie… Ciężko było rozstawać się z grupą nowych przyjaciół, z którymi dzieliliśmy naszą algierską nowakową przygodę…

W tym całym zamieszaniu, które dane było nam przeżyć przez ostatnie 2 tygodnie, plusem gonitwy z punktu A do B, z B do C itd.,a w konsekwencji brakiem czasu na poznanie i przeżycie Algierii, jest fakt, że KAŻDY Z NAS CHCE TAM WRÓCIĆ, by zobaczyć wszystko to, czego namiastkę nam pokazano. A może to jest algierska recepta na zadowolonego turystę, podróżnika…? 🙂

Miała być Algieria ‘, była Algieria ‘’, będzie i Algieria ‘’’

 

Swoją drogą, ciekawe, do którego z odwiedzonych w trakcie swej podróży krajów, Kazimierz Nowak wróciłby, gdyby mógł?


PS. Gdyby ktoś pytał, gdzie zawisła ostatnia tabliczka, wieńcząca szlak Nowaka, to na razie nie możemy zdradzić tej informacji. A to dlatego, że naszym algierskim przyjaciołom przygotowaliśmy grę miejską po Algierze, której celem jest odnalezienie „la plaque d’Novak” na podstawie przesyłanych przez nas wskazówek. No! Jak ją znajdą, ujawnimy, jakie miejsce przyozdobiła 🙂

3 komentarze to “Trzy noce w Algierze

  1. je.dr.hr. pisze:

    Jak się chce … to się da !!! Grandissime congratulation !!!
    P.s. i stawiam dinary przeciwko daktylom, że rebus z odnalezieniem „la plaque d’Novak” to pomysł Żulietty 🙂

  2. Asia pisze:

    Kolejna, super relacja, Juleńko :)!

  3. pseudonim artystyczny pisze:

    cichociemni czekaja na kartke..:)

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV