Ale czad! Nie Czad, tylko Angola
[14-17 grudnia 2010, Omupande – Evale – misja Mupa]
.
wtorek, 14 grudnia
Katolicka Misja w Mupa, godzina 20.25. Ulewa i pioruny, a my, od przekroczenia bram tego przybytku, czujemy jakbyśmy przekroczyli wrota innej rzeczywistości. Legowiska rozłożyliśmy na werandzie szkoły, obóz rozbity w jednej z czterech klas. Od 2 dni bez zasięgu – Internet… podobno i istnieje – może na Boże Narodzenie, będzie nam dane skorzystać… jeśli uda się dojechać do tego czasu do Huambo. Mamy więc problemy podobne jak za czasów Kazika, który w listopadzie 1934 r. tak pisał do żony:
„Najbardziej boli mnie myśl – że Maryś moja długie tygodnie wyczekiwać będzie wieści, a ja choć piszę – wysłać nie mogę. I to taki stan trwać będzie czas dłuższy – bodaj 1/2 roku – a potem znowu to samo z małemi wyjątkami. Przede mną stoji najbardziej bezludna – dzika zupełnie część Afryki – dziksza nawet od przebyłej.”
Ale po kolei…
Wracając do ostatniej relacji – po nocnej odprawie w Luandzie, zgodnej z planem – druga faza podróży do Ondjivy – czyli nadanie nas w tę samą stronę co bagaż, a następnie trzecia faza – planowy przylot bez kolejnych strat w ekwipunku – zostały zakończone sukcesem!
Na Lotnisku w Ondjiwa przywitał nas Bernardo, władający piękną polszczyzną Angolczyk, który kilkanaście lat temu skończył studia w Polsce. Pracujący na co dzień w urzędzie celnym Bernardo, poświęcił nam cały dzień, wspierając logistycznie i organizacyjnie – nasz Anioł Stróż na południu, którego polecił nam nieoceniony Mirek Łajło.
Po przylocie pierwsze kroki skierowaliśmy do misji w Omupande – położonej pod Ondjiva.
Tam też był pierwszy postój Kazika na Angolskiej ziemi. Przyjęto nas serdecznie, dostaliśmy do użytku pokój pielgrzyma i ruszyliśmy w stronę granicy na powitanie ekipy Namibia II i wytęsknionych Brennaborów. Zapewne, nieco lepiej skomunikowana, ekipa Namibijska opisała już ten bardzo sympatyczny moment (powitali nas szampanem!), my w każdym razie w euforycznych humorach ruszyliśmy naszymi jednośladami z granicy do Omupande w składzie 3-osobowym, Norbert w ramach rekonwalescencji, ściskając kierownicę roweru towarzyszył Bernardo w samochodzie. Ostatnie kilometry pokonaliśmy już w deszczu tropikalnym, a ulewa trwała prawie całą noc… No, zaczyna się „nowakowa misja” – „Szpiedzy Nowaka w Krainie Deszczowców”.
Całe popołudnie, do wczesnej nocy, chłopcy grzebali w rowerach na werandzie, kilka większych napraw i wymian było niezbędnych do dalszej jazdy. Po wyregulowaniu przerzutek, hamulców, dostosowaniu rozmiarów, Jerry wymienił cały napęd w swoim rumaku i jak już wszystko właściwie było gotowe, okazało się, że jeden z elementów kierownicy (mostek) jest pęknięty… Mając jakieś 20 kg części zapasowych, tego akurat nie uwzględniliśmy, było więc jasne, że zaplanowany na rano wyjazd jest nierealny. Od rana trzeba będzie kombinować, jak to gdzieś naprawić… Kolejny dzień opóźnienia!
.
środa, 15 grudnia
Na dzień dobry, poza słonecznym niebem, powitał nas proboszcz Omupande, wcześniej nieobecny, oraz dwaj kolejni księża. Szczególnie zafascynowany historią Kazika i naszą sztafetą był leciwy Ojciec Cristiano, który odkrył, że ojciec Fuchs, goszczący na tej misji Nowaka w 1934 roku, rok później udzielił sakramentu chrztu naszemu obecnemu gospodarzowi! Księgi chrztów zachowały się, ale niestety inne archiwa i księgi gości zaginęły podczas wojny domowej. W każdym razie miejsce na pierwszą tabliczkę jak najbardziej odpowiednie. Sekcja męska spędziła ten dzień u mechaników i w redakcji państwowej telewizji TPA, gdzie niezastąpiony Bernardo zorganizował wywiad, tymczasem sekcja żeńska zajmowała się wypisywaniem ponad 100 kartek świątecznych, które następnie z tej samej poczty, co Kazimierz Nowak w 1934 roku, staraliśmy się wysłać. Od czasów Nowaka standardy obowiązujące w poczcie angolskiej niewiele się zmieniły, tak opisał je w jednym z listów do Maryś:
„Około 11tej byłem już w N’GIWA czyli obecnej VILLA PEREIRA d’ECA gdzie jest siedziba władz ziemi kwanyama (szczep). Nadałem przedewszystkiem pocztę – z biciem serca – bo bez pewności czy listy szczęśliwie dojdą.”
Znaczków o właściwych nominałach było tylko na 20 pocztówek, ale urzędnik zapewniał że jutro dowiozą i wtedy je wyśle – przyjechał Bernardo i potwierdził, że kartki na pewno dojdą przed świętami.
.
czwartek, 16 grudnia
To jest Ten dzień! Pobudka o 6 rano, pierwsze, wyjątkowo czasochłonne, pakowanie, ale udało się i o 7.30 byliśmy gotowi do drogi. Na pożegnanie, aby przełamać ciąg nieszczęśliwych perypetii towarzyszących nam od wyjazdu z Polski, poprosiliśmy proboszcza o błogosławieństwo. Okazało się ono uroczystością z udziałem ministranta i dużym wydarzeniem dla miejscowych księży. W każdym razie uwierzyliśmy w powodzenie naszej misji i tego się trzymamy!
Plan na pierwszy dzień rowerowy: Omupande – Evale, 80 km. Ponieważ nie ma żadnych niepokojących informacji o nieprzejezdności drogi, ruszamy na szlak Kazika. Kilka kilometrów to zniszczona i dziurawa droga asfaltowa, z dużym ruchem przygranicznym, w Ondjivie kierujemy się na wschód w stronę miejscowości Anhanca – tam skończy się stosunkowo dobrze utwardzona droga i zacznie gruntowo-szutrowy dukt, którym przemieszczać się będziemy przez kolejne kilkaset kilometrów. Odcinek do Anhanci pokonujemy całkiem sprawnie, wszyscy czuliśmy głód rowerowania! Miejscowa infrastruktura drogowa coraz szybciej zmienia się z asfaltowej na gruntowo-asfaltową, by wreszcie, po skręcie na północ w stronę Mupa, stać się wyłącznie gruntową. Trawy, krzaki i niewysokie drzewa posilone pierwszymi intensywnymi opadami pory deszczowej, wszystko soczyście zielone, kusi świeżością i życiem, a tuż obok wraki czołgów, wozów pancernych, zniszczone budynki, pamiątki po wieloletniej wojnie domowej – to już nie kusi życiem, unikamy takich miejsc, ostrzegano nas o zagrożeniu minowym, bezwzględnie nie schodzimy z wytyczonej drogi… Ludzie przemili, życzliwi, otwarci, ciekawi czwórki białych rowerzystów, którzy twierdzą, że zamierzają przejechać rowerami z przejścia granicznego Santa Clara, przez Mupa, Cassingę, Kubango, aż do Huambo i dalej do Luandy – z zainteresowaniem słuchają o Kazimierzu Nowaku, o projekcie Afryka Nowaka, oglądają zdjęcia, mapy… Na którymś z postojów udało nam się znaleźć wielkie kosze-spichlerze, które sfotografował także Nowak. Oddalając się od głównej drogi coraz częściej słyszymy język kwanyama, oczywiście wciąż porozumiewamy się po „portugalskiemu”, ale mieszkańcy wiosek i mijani ludzie między sobą coraz rzadziej rozmawiają w języku pokolonialnym… Wioski kompletnie odcięte od cywilizacji mijamy co 20-30 km. Tam już najczęściej przechodzimy na komunikację migową – w lokalnych językach opanowaliśmy dwa podstawowe słowa: „yaaa” i „e..eeeee”. W najbardziej zaskakujących miejscach dane nam jest posłuchać perfekcyjnego angielskiego reemigrantów wojennych z Namibii i RPA, którzy coraz śmielej wracają do Angoli po skończonej zawierusze wojennej.
Co jakiś czas trafia się kramik z ciepłym ulepkiem gazowanym w puszce, piwem, ginem i herbatnikami – asortyment dość jednostajny, podstawowy, u jednego sklepikarza kupić można makaron, ryż i pastę pomidorową, ale także miejscową whisky, piwo, coca-colę czy nawet mydło, papier toaletowy, szampon, perfumy, chipsy… Nie można natomiast liczyć na butelkowaną wodę – filtrujemy więc i uzdatniamy wodę z rzek, podejrzanych studni i wozimy ze sobą po 30 litrów w girbach przytroczonych do rowerów. W większych osadach można kupić puszkowane parówki (te importowane z Portugalii czy RPA są całkiem smaczne!), beansy, mielonki i mięso wieprzowe, dziwi nas brak targów, bazarków, restauracji. Przez pierwsze dni silnie odczuwamy brak owoców i warzyw. To co jest w sklepach, jest drogie. Wytrwale wieziemy nasze zapasy – każdy wiezie prowiant na kilkanaście dni – dokupujemy tylko ciasteczka, lokalne ulepy gazowane i oczywiście piwko (alkohol to jeden z niewielu tanich produktów w Angoli).
Przyczepkę extrawheel z „serwisem” rowerowym i sprzętem wyprawowym Jerry i Norbert wiozą na zmianę. Dziewczyny też nie maja lekko z 10-litrowymi girbami wody, namiotem, paroma kilogramami pocztówek „nowakowych”, cukierków, ołówków i innych niespodzianek, które co jakiś czas wydobywane są z ich sakw… Zdajemy sobie sprawę z tego, że dla mijanych ludzi jesteśmy z całkiem innej bajki, powoli zaczynamy się przyzwyczajać do życia „na drodze”, w ciągłym ruchu, uczymy się miejscowych zwrotów grzecznościowych, gestów rąk, skinięć głów, mowy ciała…
Przed zmrokiem udało nam się dojechać do osady Evale, byliśmy zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi, że wreszcie jesteśmy w ruchu! Tam zgłosiliśmy się do lokalnego Administradora, który lokuje nas w jednym ze służbowych budynków. Rozkładamy legowiska na werandzie, co nam szybko wchodzi w krew. Dni są tu upalne, słońce bardzo mocne, pomiędzy godziną 12. a 14. grzeje w czubek głowy, wieczorem i nocą nieco się ochładza, tym bardziej po wieczornej burzy… Po wodę, jak wszyscy mieszkańcy, musimy udać się do studni oddalonej o prawie kilometr. Tam też natknęliśmy się na pierwszą minę z Angoli… a właściwie na pierwszą Minę, bo tak ma na imię urocza dziewczyna, pół Angolka pół Namibijka – oczywiście świetnie mówiąca po angielsku.
.
piątek, 17 grudnia
Jeszcze nie opanowaliśmy sztuki szybkiego zbierania się do drogi, ruszamy tuż po 8:00 – z noclegiem chcielibyśmy się rozbić w misji Mupa, w której Nowak spędził kilka dni wypoczywając po trudnej przeprawie z Villa Pereira d’Eca:
MUPA/KWANYAMA/ Angola
16 listop. 1934
(…) „Resztkami sił dotarłem tutaj – 4 dni całe – 125 km konno! No! – ale już MUPA” (…)
Na początku drogi, jeszcze w Evale, spotykamy kilkunastu Chińczyków, kierowców ciężarówek, które codziennie kursują z kruszywami wydobywanymi w kopalni pod Mupa – kawalkada maszyn mija nas jeszcze dwukrotnie. Szutrowo-błotnista droga, odcinek ponad 50 kilometrów, jazda w pełnym słońcu jest chyba bardziej wyczerpująca niż pod górę i pod wiatr… Wczesnym popołudniem dojeżdżamy do celu. Misja znajduje się 7 km za miastem, ponad kilometr od głównej drogi. Skręcamy w busz, w niepozorną dróżkę z wysokim krzyżem zamiast drogowskazu. Za ostatnim zakrętem ukazuje nam się najpierw imponująca bryła kościoła (od nowości, czyli 1926 roku, w niezmienionym stanie), a potem szereg innych budynków – plebania, zabudowania gospodarcze, szkoła i internat, wszystko otoczone pastwiskami i zielonym buszem. Przyjmuje nas niesamowicie serdeczna siostra Manuela, poza nią urzęduje tu tylko jeden ksiądz – młody, fantastyczny kapłan wykształcony w Rzymie. Popołudniem, w sielankowych warunkach, przeprowadzamy „Akcję Czystość” – kąpiemy się, pierzemy i pływamy w rzece Cuvelai, na brzegach tej samej rzeki 79 lat temu Kazimierz Nowak fotografował połów ryb:
18 listopad 1934
„(…) Ksiądz zorganizował dla mnie połów ryb w dużej gromadzie – zrobiłem sporo zdjęć, będzie kilka dla prasy – reszta przyda się do odczytu – ciekawe sceny! O i tak biegną dnie na tułaczce – pełne wrażeń …”
Kilka kilometrów w górę rzeki, w miejscu, gdzie miejscowa ludność zaopatruje się w wodę pitną, spędzamy prawie godzinę filtrując rzekę wprost do girb – problemów z wodą pitną nie ubywa.
Przed zmrokiem, przygotowując kolację, opowiadamy o podróży Kazika mieszkankom internatu, a dziewczyny uczą nas ubijania kukurydzy na mąkę… Wieczorem herbatka i pogawędka z księdzem, a potem nasza szkolna weranda, burza i tak Szpiedzy z Krainy Deszczowców kończą kolejny dzień. Druga tabliczka pamiątkowa zawisła na budynku misyjnym w Mupa – gdy skończy się remont kościoła, znajdzie godne miejsce w jego wnętrzach.
Następnego dnia jazdę chcieliśmy rozpocząć dużo wcześniej niż dnia poprzedniego, ale najpierw ksiądz zaprosił nas na ślub, którego udzielał rano (w kazaniu dla nowożeńców mówił o wytrwałości Nowaka i fascynującej drodze, która jeszcze go czekała), potem śniadanie u siostry… aż żal było ruszać dalej.
Pani Aniu!!!
Niestety za pózno przeczytaliśmy!
Z Pepino kontaktowalismy sie przez Pana Rui. Niesamowici ludzie, niezwykłe spotkania, niezapomniany czas…wkrótce wiecej. Dziekujemy wszystkim za zyczenia, pozdrowienia i kciuki!!
Panie Andrzeju – mam koszulke „BIEGNIJ WARSZAWO ;-)”
Continuação de boa viagem por Angola.
Parabéns.
Abraço do,
Carlos Loureiro
Witacie!!!
Od jakiegoś czasu zaglądam na tę stronę i podziwiam zapał, energię, wytrzymałość i zaparcie poprzez zmierzanie śladami p. Nowaka.
Życzę w nowo nadchodzącym roku wszystkiego co Wam jest potrzebne by dokończyć dzieła. Niech prze Wami będą inne jeszcze piękniejsze wyzwania.
Afryka jest piękna i nikt tego nie zaprzeczy!!!
Z Panem Bogiem.
Ps Cieszę się że misje katolickie choć w niewielkim stopniu ale pomagają Wam!!!
mostek pękł bo jak na szpiegów przypadło po Minach jechaliscie, a lewe podudzie norberta jest tego dowodem 😉
Czy na 5-tej fotografii Pani w zielonej koszulce ma na niej napis „ZGNIJ WARSZAWO”, czy to tylko mnie się tak dziwnie wydaje?
Nie zgadzam się z Filipem. Norbert nie wygląda jak rumcajs z maczetą tylko jak pirat z Karaibów …
Jaki piękny ten kwiat na ostatnim zdjęciu, one kwitną tylko po deszczach, macie szczęście! Jeżeli jesteście już w Bengueli to odwiedźcie koniecznie moją przyjaciółkę Nancy, ma szkołę angielskiego i mały hotelik na Largo do Pioneiro 14-16, to ona Was skontaktowała z Pepino, wpadnijcie ją uściskać za to! Tam u niej na święta był też jakiś Polak backpacker, może jeszcze go zastaniecie. A rektorem uniwersytetu jest słynny socjolog angolski, który pięknie mówi po polsku, bo tu studiował, nazywa się Paulo de Carvalho. I polecam plażę na południe od Bengueli, Caotinha, najpiękniejsza na świecie! Pozdrawiam bardzo serdecznie i trzymam kciuki za dalszą część wyprawy!
rowerki dostały już porządnie w koła od każdego z etapów, my się musieliśmy skupić na napędach i przy okazji wyskoczył ten mostek, dobrze, że w Ondjivie a nie np. w Evale czy Mupa;) dziś też przed dłuższym odcinkiem dłubiemy przy sprzęcie, Jerry jest usmarowany po łokcie, ale przynajmniej mamy fajny support, bo od najstarszego kolarza Angoli, a może i nawet Afryki, czyli Pepino, ale o tym w jednej z kolejnych relacji napiszemy więcej!
Norbert,
Wygladasz jak rumcajs z tą maczetą w ręku 🙂
Filip
Pierwszy dzień i od razu skasowany mostek? Wow! Niezle tam dziury macie 🙂
Swoją drogą ciekawe jest to jak każdy potrzebuje rowery zrobić po swojemy – przejmujac rowery od Namibia I poswiecilismy 1/2 dnia na doprowadzanie ich do uzytku zeby na nich jechac .. a Pedziwiatry jakoś na tych bike’ach przejechali 1000 km przez cale poludnie Namibii i nie narzekali 🙂
Jak tak dalej podzie to jak brenaborki wroca do polski to je trzeba bedzie wyslac z powrotem do fabryki bo beda w lepszym stanie niz nowe 🙂
Super! Powodzenia i do zobaczenia za tydzien!