Tunezja – epilog: grupa „Żwawa” wraca śladami Nowaka

 Pobudka o 5 nad ranem po naszej pożegnalnej imprezie była ciężka.

Grupa pod opieką Julii potoczyła się na dworzec autobusowy (relacja z ich losów powrotnych tutaj), a Sławek, Kasper, Radek i ja, żegnając ze łzami w oczach wyjeżdżającą część ekipy, solidarnie, w zupełnych ciemnościach kończącej się nocy, ruszyliśmy rowerami do Douz. 

W Tunezji zostaliśmy sześcioosobową grupą: Kamila i Norbert dzień wcześniej wylądowali w Douz, by zobaczyć uroczystość otwarcia      44. Festiwalu Saharyjskiego – międzynarodowej imprezy z przytupem (relacja i zdjęcia Kamili wkrótce).

Sekcja „żwawa” natomiast cisnęła pedały, co sił w nogach – 144 km – o 14.30 dojechaliśmy! Co prawda nie zdążyliśmy na oficjalne otwarcie Festiwalu przez prezydenta Tunezji, ale poczuliśmy niezwykłą atmosferę: tłumy ludzi – w tym część poprzebieranych odświętnie w tradycyjne stroje, pięknie udekorowane konie, karawany wielbłądów i niezawodnie masa wypicowanych młodzieńców na wyjących i śmierdzących „komarkach” (małych motorkach stanowiących tu główny środek lokomocji – napędzanych lokalnym oliwkowym-olejo-specyfikiem).

Mamy nowa maksymę – TRZEBA BYĆ ŻWAWYM, A NIE MIĘTKIM 😉

Trzymając się tej myśli przewodniej i mając Sławka w zespole, postanowiliśmy, że na Djerbę, gdzie zdecydowaliśmy świętować Boże Narodzenie, dojedziemy rowerami. Drogi w tym rejonie wyjątkowo malownicze i przyjazne rowerzystom, więc warto. Dzielimy dystans na 2 odcinki.

Z Douz do Gwiezdno-wojennej Matmaty już tylko 104 km. Wracamy tam prawie jak do domu – czeka nas hotel z ciepłymi jamami i kuskus na kolację.

24 grudnia bladym świtem wyruszamy. Na Djerbę zostało jeszcze 126 km, z czego 25 km po górach przy temperaturze bliskiej zero. Po drodze Żwawemu wysiada przerzutka, a Radka dopadają lokalne wiruso-bakterie żołądkowe. 

Djerba to słynąca z pięknej plaży, wyspa w sezonie wakacyjnym okupowana przez tłumy turystów. Zmaltretowani przygodami docieramy w trzech podgrupach, z czego ostatnia już po zmroku. Wstępne plany beach campingu i kolacji wigilijnej przy pierwszej gwiazdce niestety odpadają, ale klimatyczne centrum stolicy Houmt Souk ( tłum. dzielnica targowa) w obecnej sytuacji całkowicie spełnia nasze oczekiwania.

Ok godz. 21 zaczynamy od tradycyjnego przełamania opłatkiem, a następnie siadamy do grzybowej z łazankami, lokalnych słodyczy i skitranych zapasów czekolady z Polski. Pachną świątecznie pyszne mandarynki, daktyle, pistacje, a do picia niezawodnie coca-cola. Przy stole oprócz pielgrzyma brakuje Radka, który przechodzi apogeum zatrucia, wiec faszerujemy go lokalnymi specyfikami oszczędzając zapachów jedzenia. Symboliczną „choinkę” i prezenty celebrujemy już razem. Kolejny dzień mija bezrowerowo. Mustangi odpoczywają, a my ruszamy na  spacery, zwiedzanie wyspy, zakupy i uroczystą  świąteczną obiadokolację. To ostatnia wspólna wieczerza. Grupa „żwawa” rusza śladami Kazika w stronę Tunisu, a Kama i Norbert zostają na Djerbie, by w spokoju popracować nad logistyką kolejnego etapu, a potem, w drodze do Tunisu zwiedzić Kairouan- święte miasto muzułmanów.

Nasz plan na drugi dzień świąt: dotrzeć transportem do Sfax (ponad 230 km tylko w opcji ruchliwą drogą szybkiego ruchu z Djerby), zwiedzić miasto i 27 grudnia ruszyć dalej rowerami. Tymczasem zanim udało nam się złapać busika przejechaliśmy 75 km. Ale cóż – Żwawym trzeba być, nie miętkim 😉

Do Sfax dojeżdżamy pod wieczór. Zwiedzamy Medine i tzw. Nowe Miasto – bardzo stylowe – art nouveau, ogrody, francuski styl. Poczułam się jak w Algierze, który znam tylko ze zdjęć. Shisha, kawka, zakupy i zwiedzanie. Kolejnego dnia znów wpadamy w rowerowy rytm: 113 km śladami Kazika! Ze Sfax ruszyliśmy do el Jem (64 km) – niewielkiego miasteczka słynącego z rzymskiego koloseum – trzeciego na świecie, pierwszego w Afryce. Potężne mury zrobiły na nas wrażenie, tym bardziej, że odnaleźliśmy tam tajemniczego wojownika Radzi Sky Walker  i ślad „Novaka”!!! Kazik na pewno gościł w Sfax 29.08.1927 r. Odszukany Novak (patrz foto) wygląda na bardziej współczesnego obywatela…

Ostatnie 45 km do Mahdia dojeżdżaliśmy już z strugach deszczu. Wymrożonych, ale szczęśliwych przywitał nas malowniczy półwysep, piękna medina, super-klimatyczny hotel…

Mahdia zwiedzamy wieczorem, i następnego dnia przedpołudniem – sesja na falach na cyplu, gdzie poza cmentarzem jest boisko do piłki nożnej i ruszamy dalej w kierunku Sousse. Przedostatni dzień rowerowy, ostatni wspólny żwawy wieczór…

Jutro Kasper ze Żwawym ruszają do Tunisu, gdzie spotkają się z Kamilą i Norbertem, a ja z Radkiem wracamy do Polski. Czy to możliwe???

Pozdrowery

 Agnieszka „Grudzia” Grudowska

Jeden komentarz / One Response to “Tunezja – epilog: grupa „Żwawa” wraca śladami Nowaka

  1. Karolina pisze:

    Super kochani!!Trzeba być żwawym a nie miętkim- nie ma żartów;-)) Czekam na Was w kraju i do zobaczenia już niedługo:))Szczęśliwego powrotu!ŚCISK wielki z Bydgoszczy!

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV