Chikuni – Batoka – Sinazongwe
Chikuni okazuje się świetnie zorganizowaną miejscowością – ośrodkiem edukacyjno-misyjnym Jezuitów. Zadbane domostwa i ogródki, trochę jakbyśmy w innej Zambii wylądowali. Mamy przyjemność gościć u księdza Krzysztofa, który oprowadza nas po włościach. Mieści się tu jedna z lepszych szkół średnich z internatem dla chłopców, jest szkoła żeńska, społeczność ma swoją stację radiową. Poprzez rozgłośnię prowadzone są między innymi programy nauczania na poziomie szkoły podstawowej ze zorganizowanymi klasami i koordynatorami – docierają do kilku tysięcy dzieciaków.
Działa szpital i centrum walki z AIDS. Piekarnia wypieka chleb, produkuje się dżemy i mieszanki ziołowe. Smakujemy herbatę z trawy cytrynowej i delektujemy się żytnim chlebem.
Mhmmm… ale do roboty, bo przecież naszym głównym zadaniem jest odszukanie kościoła, który w listopadzie 1933 roku fotografował Kazimierz Nowak. Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że żarłoczne terminy dobrały się do budynku i z udało się uratować przed nimi jedynie wieżę. Poddana renowacji i konserwacji ma się dobrze. Zawieszamy kolejną tabliczkę.
Po przebyciu kolejnych 67 kilometrów docieramy w ostatnich promieniach zachodzącego słońca do miejscowości Batoka. Do Livingstone nad Wodospadami Wiktorii pozostało 240 kilometrów, czyli jakieś trzy dni rowerowe, mamy więc jakieś cztery dni w zapasie. Zgodna decyzja: jedziemy wypocząć!
Zbaczając z trasy 70 kilometrów dotrzemy nad Jezioro Kariba – sztuczny zbiornik powstały po zbudowaniu tamy na Zambezi. Oto plan na kolejny dzień!
Tymczasem Batoka to jak do tej pory najbardziej „egzotyczny” nocleg na trasie. Po półgodzinnych negocjacjach z odurzoną czymś i wyjątkowo nieprzytomną obsługą lokalnego hoteliku udało nam się zająć trzy najlepsze pokoje z łazienkami, co prawda bez wody, ale łazienki były. Tylko w trzech… czwarta izba bez łazienki, za to bardzo bezpieczna… można się było z niej wydostać jedynie podważając zamek scyzorykiem. Oszczędzę opisu zapachów, odgłosów i innych walorów tego przybytku. Muszę natomiast szczerze powiedzieć, że gdy rano spytałam panów o wrażenia, powściągliwie odparli, iż „…tak, to był ciekawe doświadczenie i dość specyficzne miejsce, ale w sumie to się wyspaliśmy…”
Prawdziwi dżentelmeni! ;-))
Ja się nie wyspałam i żałowałam ze nie zaszyliśmy się gdzieś w buszu z namiotami.
Wyspani czy nie wczesnym rankiem wyjątkowo sprawnie i szybko wyruszyliśmy dalej. Azymut – nad jezioro! Krótka lektura przewodnika uświadomiła nam, że na kąpiele i relaks na plaży nie ma co liczyć, te przyjemności zarezerwowane raczej dla hipopotamów i krokodyli, ale niech tam, choćby i dobra łazienka… z wodą.
I znowu nam się udało! J W małej wiosce nad jeziorem spotkaliśmy młodego amerykańskiego pastora, który wskazał nam miejsce, gdzie farmerzy prowadzą sympatyczną lodge, o której brak informacji w jakichkolwiek przewodnikach.
Nasza wdzięczność dla pastora była tym większa, że zaprosił nas do siebie na obejrzenie transmisji z finału Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej.
Dojeżdżamy w sielankowe miejsce – bugalowy kryte strzechą, po pięknym ogrodzie przechadza się paw, indyki, gazele. Rozbrajający widok na jezioro i na dodatek pyszne jedzenie… tak długo wyczekiwana pierwsza w Zambii ryba okazała się warta czekania. Ważący ponad trzy kilogramy tiger fish był wybitny!
Nastały trzy dni pełnej regeneracji, wypoczynku, wędkowania, obserwowania przyrody, ot, słonie, krokodyle, hipopotamy…
Mnie niestety przyplątało się jakieś paskudztwo i zamiast się delektować smakołykami musiałam przejść na słynną dietę Małysza (bułki + banany). Grunt że dochodzę do formy i jutro wracamy rowerowy szlak!
Pozdrawiamy z Zambii!
Agnieszka Grudowska
Aha!
I jeszcze wierszyk (zgodnie z tradycją):
sunie po drodze żółta dżdżownica
dziewięć ma kółek ta „brennaborzyca”
sunie przez Zambię ku Kazika chwale
osiem odnóży napędza wytrwale
śledztwo na trasie skuteczne prowadzi
fakty układa, dane gromadzi
o wyczynach Nowaka głosi nauki
ucząc się zarazem przetrwania sztuki
Last edited by lukasz on 15/07/2010 at 19:16 |
Ciesze sie ,ze ze odwiedziliscie nas w Chikuni. Zycze blogoslawienstwa Bozego na dalsze etapy
Witam Was gorąco z afrykańskim upałem ogarniętego Borówca!!
Mamy cieplej niż u Was!! Ale takich wrażeń, przeżyć i wzruszających spotkań nie mamy!! Kibicując Waszej wyprawie czytam znów i znów przygody Nowaka, z łezką w oku oczywiście. Jechał bez narzekania, dzielnie do przodu, z troską i miłością do swoich najbliższych ….. zupełnie ja Wy, prawda ? ;-)))
I na ukochanym rowerze, też tak jak Wy! A tak o nim pisze: „ Rower to najlepszy środek lokomocji w Afryce, najtańszy w każdym razie. Trzeba się tylko pocić, ale to ponoć zdrowo.”
Wszystkim, a Agnieszce najgoręcej życzę zdrowia, duuużo sił i ciekawie spędzonych dni na trasie, a Wodospady podziwiajcie za nas również !!!
Następna książeczka będzie napisana z wierszami dla dzieci przez Agnieszkę.Oby dolegliwości ustąpiły, bo jeszcze droga daleka.Macie ogromne szczęście do ludzi spotkanych w drodze. To dowód na to, że towarzyszą Wam dobre życzenia i myśli najblizszych…
Bardzo się cieszę,że macie tak cudowny relaks, po tylu wrażeniach i trudach należy Wam się parę chwil,żeby nabrać sił no i upożądkować pełne emocji myśli.Mam tylko nadzieję,że mimo tych cudownych chwil jakich doświadczacie w Zambi może niezbyt chętnie,ale jednak wrócicie na „polskie drogi”Pozdrowienia dla całej dzielnej załogi, dla Agnieszki szybkiego powrotu do zdrowia