2428 km Sztafety
Dystans – 68 km
Start – 09.15
Koniec jazdy – 18.30
Warunki – ocena 3+ (Ania nie zabiera głosu w tej sprawie), jazda po różnej nawierzchni, jednak większość trasy można określić mianem grząskiej. Słońce nie zawodzi. Lekki wiaterek z boku, pod wieczór nasilający się, ale wiejący w plecy.
Najważniejsze wydarzenia:
Dziś to był dzień! Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do podnóża Harugów Białych. Co prawda na żadnej z dostępnych nam map nie ma takiej nazwy, są tylko Czarne. Jednak nasz zuch – Kazimierz – pisał wyraźnie, że jego trasa wiodła najpierw przez Harugi Białe, następnie przez Harugi Czarne. A pasmo kopulastych niewysokich gór, które znienacka wyłoniło się zza horyzontu płaskiej hammady prezentowało zdecydowanie jasne barwy. Uznaliśmy zatem, że to właśnie Harugi Białe.
Gdy tylko ujrzeliśmy te piękne kopuły, zboczyliśmy z kursu, aby nasycić się ich widokiem z bliska. Po drodze natknęliśmy się na całe pasmo małych pagórków, jakby miniaturek tych właściwych, oddalonych o kilkaset metrów. Zaczęliśmy po nich jeździć niczym w snowboardzie w snow parku. Tu nazywa się to desert-parkiem. Z wielką frajdą szusowaliśmy po tych gliniastych hopkach, radośnie przy tym kwicząc. Zajechaliśmy w końcu pod pierwszą większą górę, zeszliśmy z rowerów i wspięliśmy się na szczyt, aby po chwili cieszyć się zapierającą dech w piersiach panoramą.
Pojechaliśmy wzdłuż gór niewielkim uedem, którego wyschnięte dno utworzyło całkiem twardą nawierzchnię dla naszych kół. Dotarliśmy tak z powrotem do kamienistej drogi, która zawiodła nas na wielką płaską hammadę, ograniczoną prostą linią horyzontu z każdej strony.
Podczas całej dzisiejszej trasy znajdowaliśmy często piękne okazy kamieni, o kształtach i kolorach najrozmaitszych. Jedne ciemne, obłe, strukturą przypominające kawałki drewna, inne niczym kryształy soli, formą kojarzące się np. z mózgiem. Naprawdę najróżniejsze fantastyczne okazy.
Kończymy jazdę już po zachodzie słońca, docierając do pierwszych drzew kolczastych akacji, zwiastujących rychłą zmianę terenu.