Dystans – 60 km
Start – 12.00
Koniec jazdy – 16.30
Warunki – ocena 4-, boczny wiatr, zjazdy i podjazdy.
Zgodnie z zapowiedzią o. Piotr przyjeżdża do nas na śniadanie. Przywozi ze sobą mnóstwo wiktuałów, m.in. przepyszny okrągły chleb o średnicy kierownicy samochodu. Po śniadaniu jeszcze długo rozmawiamy o najróżniejszych sprawach. Poruszamy tematy związane z libijską rzeczywistością, dzielimy się wrażeniami z naszej podróży, a ksiądz opowiada nam jak życie w tym kraju wygląda z perspektywy obcokrajowca mieszkającego tu od 12-tu lat. Wchodzimy w liczne dygresje, nie omijając spraw światopoglądowych, aż w pewnym momencie Marcin, w swoim stylu, prowokuje pogłębioną i jeszcze ciekawszą przez to dyskusję zwracając się do Ojca Piotra grzecznie wypowiedzianym pytaniem: „Czy mogę się z księdzem trochę pokłócić?”.
Startujemy dopiero w południe. O. Piotr sam wsiada na jeden z naszych rowerów i prowadzi nas kilka kilometrów szosą, aż do miejsca zwanego Uadi Markus – od imienia Św. Marka, który prawdopodobnie przebywał tu ze swoimi uczniami. Po drugiej stronie szosy spokojne dziś morze oddzielone jest niewysokim klifem, a u jego podnóża odkrywamy niewielką zatoczkę, gdzie raz po raz niewysokie fale obmywają białe okrągłe kamienie. Idealnie przezroczysta woda mieni się turkusowymi odcieniami. Aż kusi, żeby się wykąpać! Sam jestem zmarzlakiem, więc jako jedyny wchodzę tylko „po uda”, a pozostali kąpią się w najlepsze, korzystając także ze sprzętu nurkowego, z którym o. Piotr nie zwykł się rozstawać.
W końcu żegnamy się z naszym rodakiem i ruszamy w stronę niedalekiej Derny, aby dotrzeć tam jeszcze za dnia. Mamy tu już umówione spotkanie – tym razem z ks. Tadeuszem, wikariuszem, który prowadzi nas do oczekujących na nas włoskich sióstr. Przyjęci zostajemy przez nie bardzo serdecznie. Przedstawiamy Medinę i pozwalamy jej biegać po pomieszczeniach klasztornych. Chcemy wybadać atmosferę, mamy bowiem sekretny plan, aby zostawić ją właśnie tutaj, bowiem, gdzie lepiej będzie miała, niż pod opieką kilku troskliwych włoskich sióstr!
Na kolację umawiamy się na 19.00, mamy zatem godzinę czasu, którą chcę z Anią wykorzystać na krótką wizytę w kafejce internetowej. O. Tadeusz tłumaczy Hamidowi dojazd do najlepszej z nich i po chwili jesteśmy już w aucie. Nie ruszamy jednak, ponieważ czekamy na oficera policji turystycznej. Od kilku dni bowiem, przed każdym miastem „przejmuje” nas pod „opiekę” kolejny oficer. Do tej pory opieka ta była niezbyt dokuczliwa, kilka razy skorzystaliśmy na tym nie płacąc wstępu do muzeum lub za nocleg, a policjanci zawsze starali się być jak najmilsi. Jednak tym razem miarka się nieco przebrała, ponieważ czekaliśmy w aucie na przyjazd oficera 20 min, który stanowczo upierał się, żeby nam asystować. Dojazd do kafejki przez zakorkowane miasto zabrał nam kolejne 15 min, zatem z Internetu korzystaliśmy raptem 5 min, bo już trzeba było wracać na umówioną kolację…
Trudno mi powstrzymać się przed refleksją, że szkoda, że z taką pieczołowitością libijska policja nie zabrała się za poszukiwanie naszego roweru, skradzionego nam miesiąc temu w Ghat.
Włoskie siostry na kolację przygotowały nam prawdziwą włoską ucztę, po której wywiązała się między nimi żywa dyskusja na temat Mediny. W jej efekcie Medina dostała zielone światło na zamieszkanie w klasztorze. Nacieszymy się nią jeszcze kilka dni, a Hamid w powrotnej drodze przywiezie ją do Derny.
Późnym wieczorem wraz z Kasprem wymieniamy mocno zużyte łańcuchy w dwóch rowerach – wykorzystując zapasowe zabrane z Polski. Przed snem wspaniale gorący prysznic i spać. Jutro czeka nas duży wysiłek na trasie do Tobruku.
Poniżej zdjęcia z tego etapu (fot. Dominik Szmajda):