Tobruk by night, nargile, szczeniak i egipska „gościnność”… (dzień 65)


Dystans – 110 km
Start – 12.00
Koniec jazdy – 2.30 w nocy (6 godzin na granicy)
Warunki – ocena 3+, znowu wieje z boku, jeszcze silniej niż wczoraj, wieczorem wiatr ustaje.

Wczoraj poszliśmy spać bardzo późno, ponieważ uparliśmy się na wyjazd do miasta, aby zobaczyć Tobruk by night. Okazało się, że sklepy z nargilami, które chcieliśmy sobie kupić na pamiątkę, są już zamknięte. Konwojujący nas po Tobruku policjant cierpliwie znosił kolejne nasze zachcianki – obdzwonił kilka restauracji rybnych – już zamknięte.
– Ale może chcecie zjeść coś innego w dobrej knajpie?
Jasne, że chcemy. O północy zjedliśmy pyszne sałatki i kebab w tureckiej jadłodajni. Mieliśmy jeszcze pomysł, aby zaprosić naszego opiekuna gdzieś na kawę, ale ulitowaliśmy się nad nimi i pozwoliliśmy, by nas odwiózł na cmentarz do „naszej” dyżurki.

Spaliśmy głębokim snem aż do 10-ej, aby w końcu zebrać się i ruszyć w południe. Na „dzień dobry” długi podjazd pod wiatr, a potem już tylko po płaskiej drodze – pod wiatr – a jakże. Nie ma taryfy ulgowej na koniec.

Z dziennika Ani:

Z przydrożnej opony nagle wychyla się coś białego. – Ojej, szczeniaczek! – Przerażony piszczy i skamle na nasz widok wciskając się w gumową obręcz. Coś jest z nim nie tak, coś sterczy z boku . – Linka! – Szczenię ma brzuch ciasno owiązany sznurkiem. Ktoś go przywiązał i mały się zerwał. Teraz pałęta się po pustkowiu głodny i przerażony… Znów ujmuje mnie Hamid, bo gdy ja uwalniam małego, on już szuka dla niego jedzenia i wody.
– I like dogs – rzuca; a w tym kraju usłyszeć coś takiego od tubylca to ewenement.
Wyciągam puszkę tuńczyka. Malec pałaszuje zawartość błyskawicznie. Zostawiamy mu dwie bagietki i wodę. –”Walcz mały, unikaj ludzi to przeżyjesz” – myślę. Dotyka mnie głęboko los tutejszych psiaków. Tu, na wybrzeżu, jest ich sfora w każdej wsi. Są wychudzone i bojaźliwe. Często gnębione przez dzieci w ramach zabawy.
Ech… serce się ściska. Najbardziej boli niemoc, że nic nie da się dla nich zrobić.
(…)


Hamid zatrzymuje się, by napoić szczeniaka


Do granicy docieramy długo po zachodzie słońca. Okazuje się, że jest szansa, aby Fadel, z którym dziś mamy się pożegnać, mógł wjechać bez wizy, z nami do Egiptu na jeden dzień, aby przywitać się z egipską ekipą Sztafety. Hamid, jako obywatel Libii ma to zagwarantowane. Zostawiamy więc auto na granicy (zbyt dużo formalności) i ruszamy z nadzieją na pomyślną realizację naszego planu. Urzędnicy graniczni po stronie libijskiej nie robią żadnych problemów, również Fadel dostaje „wyjściową” pieczątkę, przy czym nie gwarantuje to jeszcze niczego po stronie egipskiej. Tam rozgrywa się nasz mały dramat. Podczas, gdy nasza „polska czwórka” i Hamid stopniowo przechodzimy przez graniczne procedury, Fadel zostaje poinformowany, że faktycznie wejście do Egiptu na 24 h będzie miał załatwione. Musi tylko poczekać na podpis naczelnika. 15 minut. Mija godzina, po której my już swobodnie możemy przekroczyć granicę, natomiast Fadel cały czas słyszy od sprawiających wrażenie naprawdę uczynnych celników, że jeszcze chwilka. Solidarnie czekamy z Fadelem. O północy zaczynamy mieć wątpliwości, co do intencji egipskich urzędników. Obywateli innych krajów afrykańskich, jak np. czekających z nami Sudańczyków, traktuje się tu wyraźnie gorzej. Zaczynamy podejrzewać, że Fadel, jako obywatel mało znanej i poważanej tutaj Mauretanii, może budzić niechęć tutejszych, szczególnie w zestawieniu z pełną integracją z naszą czwórką „białych”. Decydujemy się wprowadzić nasze rowery do holu poczekalni, a sami układamy się na ławkach do snu, aby pokazać naszą determinację w trwaniu przy naszym towarzyszu. Fadel, czując się niezręcznie w całej tej sytuacji, namawia nas, abyśmy nie opóźniali spotkania w Egipcie i przekroczyli granicę bez niego. Nam jednak ciężko się poddać. Ania zagląda to tu to tam, próbując „urabiać” rozmową Egipcjan. Ci jednak, choć rozmowni, pozostają jednak nieugięci prosząc cały czas o chwilę cierpliwości. Ale jaką chwilę?! Jest już druga w nocy! Zaczynamy się irytować. Nie pozostaje nam nic innego jak położyć się znów na ławki. W końcu trzech celników wychodzi z kantorka i informują Fadela i nas, że naczelnika nie ma i że będzie dopiero o 9 rano. Tak długo czekać już nie możemy. Smutni i rozżaleni pchamy nasze rowery, a Fadel odprowadza nas do ostatniej bramki. Tam żegnamy się z nim w uściskach. Grupka strażników przygląda się naszemu pożegnaniu z zaciekawieniem. Jeden z nich to starszy stopniem, nieco rubaszny i przesadnie pewny siebie typ. Podchodzi w pewnym momencie do Fadela i przerywa nam pożegnanie chwytając Fadela za ramię i niby w żartach, ku rozbawieniu pozostałych strażników, zawraca go w przeciwną stronę dając fizycznie do zrozumienia, że już dość tych pożegnań, z powrotem kolego. Fadel robi dobrą minę do złej gry, wymieniamy się jeszcze ostatnimi pozdrowieniami i w końcu przepychamy rowery przez otwartą bramkę. Odwracając się widzę kątem oka, jak akcja strażnika-cwaniaka się powtarza, i choć strażnicy znów się śmieją, ja nie widzę w tym już nawet cienia żartu…

 

Nocny etap - na rowerze Hamid
Nocny etap – na rowerze Hamid

 

Z przejścia granicznego, w środku nocy, jedziemy do Soloum na długo oczekiwane spotkanie z nową ekipą. Jako, że Marcin cały czas ma problem z kolanem, to zabrał się na stopa, a na jednym z rowerów jedzie z nami Hamid. W zupełnej ciemności przejeżdżamy pierwsze kilometry w Egipcie. Wtem zza zakrętu wyłania się naszym oczom widok bezwarunkowo przepiękny: po prawej stronie, daleko w dole, setkami pomarańczowych i niebieskawych światełek, błyszczy dolina miasta Soloum. Obraz ten jest tyle niezwykły, co nieoczekiwany, jadąc bowiem w ciemnościach, nie mogliśmy w żaden sposób ocenić otaczającej nas przestrzeni. A nagle okazało się, że jesteśmy na skarpie wysokiego płaskowyżu. Zjeżdżamy z niego serpentynami w dół, prowadzę jednak powoli, nieustannie zaciskając hamulec, pomny doświadczeń ostatnich dni. W końcu dojeżdżamy do miasta, które o tej porze jest zupełnie puste i ciche. Nagle zza jednego z budynków wybiega na środek drogi spora gromadka ludzi głośno i radośnie śpiewając: „witamy was alleluja!”.

Dominik

Comments are closed.

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV