Z powrotem do doliny Nilu docieramy mocno wycieńczeni jazdą w skwarze wczesnego popołudnia i kurczącymi się zapasami wody. Z braterską pomocą mijających nas ludzi z pewnością byśmy nie zginęli, ale naprawdę cieszymy się jak dzieci, że już z powrotem jesteśmy nad Nilem. Zajeżdżamy do pierwszej napotkanej wioski – Farka. Pytamy przypadkowo napotkaną kobietę o ‘szaj’ i od razu, bez chwili wahania zostajemy zaproszeni na herbatkę. Ostatecznie rozbijamy namioty i nocujemy w Farka.
Okazuje się, że nie ma tu elektryczności (jedyny generator służy pobliskiemu przekaźnikowi GSM) ani nawet sklepiku. O jakże pięknie i jakże trudno z drugiej strony, w dzisiejszym świecie znaleźć się w wiosce, gdzie nie można kupić Coca-Coli! Prądu nie ma, więc życie toczy się zgodnie z prawami natury. Na szczęście do zmroku mamy jeszcze trochę czasu – za mało, żeby poznać, lecz na tyle, aby nieco się przyjrzeć życiu Nubijczyków.
Lud ten to bezpośredni spadkobiercy potężnego królestwa, którego tajemnicze piramidy i świątynie podziwiać można pomiędzy I a VI kataraktą na Nilu, królestwa starożytnego oraz późniejszego – chrześcijańskiego, które przetrwało niczym wyspa w morzu islamu aż do końca XVI wieku. Pomimo, że naród ten stanowi dziś zaledwie 3% ogółu ludności Sudanu i jest niemal w całości zislamizowany, to najwidoczniej zachował się wśród nich relikt w postaci matriarchatu. To kobiety zapraszają nas do domu, witają się z nami normalnie, jak równy z równym, bez skrępowania, organizują co potrzeba, mężczyźni natomiast pozostają niejako w cieniu wydarzeń, przytłumieni żywiołowością kobiet. Widać, że największym poważaniem cieszy się babcia-staruszka. Wokoło gwarno, bo zbiegły się wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa. Zaskakujące, iż żaden z mężczyzn obserwujących wydarzenia spod glinianego murku, nie pali tytoniu. To zupełne przeciwieństwo egipskich Arabów. Zapada zmrok, każdy rozchodzi się w swoją stronę. Jeszcze tylko kilka osób przemyka piaszczysto-pylastymi uliczkami, przy chybotliwym blasku lamp naftowych…
Jak Kazimierz Nowak dorobił się przyszywanego prawnuka – Farka – 12.02.2010 r.
Ranek wita nas koleją herbatką… Bez cienia wątpliwości każdy z zasmakowanych tu ‘szajów’ jest inny. Nieprawdopodobne, na ile sposób można przyrządzić herbatę!
Na pożegnanie Farka i naszych serdecznych gospodarzy czas na rytuał wpisu do książeczki-pałeczki. Opowiadam o Kazimierzu Nowaku i jego podróży. Już przy pierwszym zdjęciu Kazika wszystkie panie (tak, znowu same kobiety) wybuchają gwarem żarliwych sporów. Patrzą na zdjęcie – patrzą na Grega – znowu na zdjęcie – i ponownie na Grega – to on, to on! wybuchają po chwili wahania. Greg ściąga kapelusz i okulary – kropla w kroplę jak Kazik! Kolejne zdjęcie, to samo… W ten oto sposób Kazimierz Nowak dorobił się przyszywanego prawnuka, zaś Greg niespodziewanie kolejnego, wielkiego pradziadka! Z racji uderzającego podobieństwa tak już chyba zostanie, przynajmniej aż do Ugandy…