Gdy lądowaliśmy na lotnisku tanich linii lotniczych „Frankfurt-Hahn” nie przypuszczaliśmy jeszcze, jak barwnie potoczą się dalsze wypadki.
Lotnisko to z Frankfurtem, oprócz nazwy, niewiele ma wspólnego, gdyż dzieli je od niego ok. 150 km. Przylecieliśmy wieczorem, zanim gotowy był raport uszkodzeń, których nasza tania linia lotnicza dopuściła się na Brennaborze, było już ciemno. Gdy opuściliśmy lotnisko, musieliśmy szybko przestawić się na nowe realia – topniejący śnieg na drodze i temperaturę plus trzy stopnie przy niemal stuprocentowej wilgotności powietrza. Wiemy wiemy, pewnie dla większości rowerzystów w Polsce to obecnie chleb powszedni, ale my dopiero co chodziliśmy po Marrakeszu w krótkich spodenkach wczesnym popołudniem szukając ożywczego cienia.
Tak czy owak cierpiąc z powodu długich zjazdów (sic!), na których zamarzaliśmy i ciesząc się podjazdami, na których odzyskiwaliśmy czucie w palcach (w tej sytuacji złapanie przez Magdę gumy na zjeździe było chwytem poniżej pasa) dotarliśmy do oddalonej o niecałe 30 km od lotniska miejscowości Kirn. I tu znaleźliśmy się w kropce, gdyż nasz promocyjny bilet kolejowy obowiązywał dopiero od następnego dnia. Przed zimnem schroniliśmy się w tureckiej pizzerii…
Od słowa do słowa, nie dość że zamiast za 112 euraków w hotelu to noc spędziliśmy za friko w niewykończonym domu właściciela restauracji, który z resztą okazał się nie Turkiem lecz Kurdem, to jeszcze dostaliśmy od naszych nowych sąsiadów, którzy okazali się być Ormianami, zaproszenie na herbatkę.
Herbatka okazała się być kolacją, na której oprócz herbaty podano także tradycyjne ormiańskie cienkie placki oraz ormiańskie słodycze – orzechy w takiej brązowej galarecie. Przy okazji lingwistycznie zostaliśmy przetestowani do granic naszych możliwości: po rozruszaniu naszego zardzewiałego niemieckiego w czasie rozmowy z Kurdem, przyszedł czas na dziurawy rosyjski, w którym rozmawialiśmy z Ormianami.
Następnego dnia w trakcie jednej z przesiadek (wymagał tego nasz promocyjny bilet) wylądowaliśmy w Wittenberdze. Przed katedrą, na której dzrzwiach Marcin Luter niegdyś przybił swoje słynne 95 tez rozpoczynając w ten sposób Reformację, odbywał się Weinachtsmarkt – tradycyjny niemiecki targ świąteczny, gdzie podaje się świąteczne dania i grzane wino. Centralny punkt placu zajmowała szopka z plastikową podobizną… wielbłąda.
[youtube F5X1RxlK8hE Nieoczekiwane spotkanie w Wittenberdze]
Jak się okazało nasz Ueli nie wylądował ani w Algierii, ani w Maroku (tam wszakże znaleźliśmy osiołka) lecz jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności u naszych zachodnich sąsiadów.
Skoro już go wreszcie znależliśmy, ostatecznie zamykamy etap specjalny przez Maroko (i Niemcy 😉 i życzymy wszystkim, a w szczególności znajdującemu się w Tunezji drugiemu etapowi specjalnemu, Wesołych Świąt!
Słodycze z Armenii w Torunu wkrótce (0048)888-444-844
Kartka do chłopaków (Tymka i Błażeja) dotarła i sprawiła im wiele frajdy. Pozdrawiamy i życzymy wielu przygód w 2012 !
do mnie przyszła już kartka! dziękuję i życzę udanego Finału oraz Nowakowych wyzwań i wypraw w Nowym Roku.