Miała być pustynia algierska była marokańska, miał być wielbłąd Ueli był osiołek marokański:)
Tak oto spędziliśmy ostatnie dni, które przybliżyły nam trudy podróży Kazika i na własnej skórze odczuliśmy piękno oraz niebezpieczeństwa czyhające na pustyni. Ale od początku.
Po opuszczeniu skromnych ale bardzo gościnnych progów naszych nowych, berberyjskich przyjaciół gotowi na nowa przygodę podążamy w stronę pustyni. Pierwszego wieczoru po rozłożeniu naszego skromnego obozu przychodzi do nas dość nieoczekiwany ale miły gość – zbłąkany, młody osiołek. Od razu chrzcimy go imieniem naszego niedoszłego algierskiego wielbłąda – Ueli.
Dostaje wody i strawy. W między czasie Piotr stwierdza, że skoro osiołek je nasze zapasy to jutro będzie musiał to jakoś odpracować. Pomysł jest prosty – poniesie Piotra graty… Choć Piter pomysł polubił, osiołkowi do gustu najwyraźniej nie przypadł i sprytnie, gdy śpimy, zawija się i pomyka w siną dal…
Z rana ochoczo, choć nieco smutni po stracie nowego kompana, ruszamy w drogę. Daleko nie ujeżdżamy jak łapiemy pierwsza gumę…i tak od tej pory już na przemian Magda z Piotrem łapią je średnio co 15 min. Kamień, łatka, kolce, łatka, kamień, kamień, łatka, kolce itd. I dzięki temu;) powstaje nowa, serwisowa pozycja rowerowa ochrzczona przez nas ‚Na Nowaka’. Od teraz łatamy dętki bez ściągania całego bagażu z naszych dzielnych Brennaborów:)))
Tego dnia jedynie Gosi udaje się wygrać gumową batalię i cało dojechać do celu. A celem jak się okazuje dość szybko jest najbliższe wzniesienie. Na jego zboczu chowamy się w pośpiechu przed nadciągającą najprawdziwszą piaskową burzą! Jest bardzo wietrznie i mnóstwo piachu. Udaje nam się w tym piaskowym zamieszaniu rozbić namiot w kamiennym kręgu, który jest pozostałością po namiocie nomadów.
Burza przetrwana. Rano pozostaje nam wysypać piach ze wszystkich zakamrków, począwszy od namiotu a skończywszy na Piotrze, który swoim starym zwyczajem i tym razem nie skalał się spaniem w namiocie;) Tego ranka nastaje też czas trudnych decyzji. Zastanawiamy czy brnąć dalej w piękną ale niegościnną pustynię czy jednak zawrócić?? Gosia po nieprzespanej, burzowej nocy stwierdza, że jednak chciałaby zobaczyć też inne rejony Maroka a czas naszej wyprawy nieubłaganie zbliża się ku końcowi. Magdę i Piotra ciągnie dalej w pustynię…
Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw postanawiamy się rozdzielić i spotkać po paru dniach w Zagorze kontynuując znów wspólnie podróż. Zatem na parę dni losy głównych bohaterów tej opowieści biegną dwoma równoległymi torami.
Magda i Piotr vs. pustynia
Komu w drogę temu pustynia – z takim oto nastawienie ruszamy w dalszą drogę. Hamada, czyli pustynia kamienista, rozciąga się po horyzont. Asfaltu brak, trasy brak, jedynie wąziutkie, kamieniste dróżki nomadów prowadzą nas dalej i dalej. I jest! Przed nami wyrasta opuszczony fort do którego mieliśmy dojechać dzień wcześniej. Zaraz za nim zaczyna się pustynia solna, a po prawej towarzyszy nam na horyzoncie erg. Po kamienistym szlaku, błyszcząca, solna nawierzchnia jest prawdziwą nagrodą i pozwala na osiągniecie wręcz zawrotnych prędkości;) No oczywiście relatywnie do tych jakie osiągaliśmy na kamienistym szlaku (około 6km na h). Jest pięknie i od razu zapominamy o tym jak ciężko się przed chwilą jechało. Dwa punkty na naszym szlaku to widoczne na mapie Marabut (grób świętego) oraz święte źródełko. Z zaskoczeniem odkrywamy, że wokół grobu ciągle istnieje osada a w niej pomieszkuje nawet paru mieszkańców. Namawiają nas na nocleg i kuszą Piotra wspólną grą na gitarze. Przed nami jednak jeszcze kilka planowych km i nagle Magda staje się żoną heterą;) Nie pozwala mężowi na miły wieczór w gronie nowo poznanych kolegów.
Jedziemy dalej. Nagle na kamienistych wybojach, przecierając z niedowierzania oczy, widzimy dwóch strudzonych drogą rowerzystów. Tak, to tacy jak my, narwani szaleńcy z Francji. Wymieniamy się informacjami odnośnie drogi i dowiadujemy się (na nasze szczęście!), że czeka nas 10km piaszczystych wydm jak źle wybierzemy kierunek. Czyli od tej pory jedziemy ciągle najbardziej w lewo:)
Dobrze się jedzie więc mimo zapadnięcia zmroku jedziemy dalej. Tylko księżyc oświetla nam drogę, kamienie wyskakują spod kół, pustynię spowija totalna cisza a my gnamy jak szaleni! Gnamy bo cudnie jest.
I tej nocy mamy niespodziewanego gościa w naszym obozowisku. To staje się już jakąś tradycją:) Tym razem to Omar – nauczyciel z nomadyjskiej szkoły, która okazuje się być namiotem po sąsiedzku. Opowiada o Maroku, o pustyni, o waśniach i kłopotach tutejszych plemion. Jemy wspólnie przez nas przygotowany kus kus (na słodko). Oczywiście jemy z jednej miski jak na prawdziwych polskich nomadów przystało:). W nocy najwyraźniej ściągamy duchy przodków zamieszkujących tu plemion – Magda ma wrażenie, że ktoś kręci się dookoła namiotu a rano z jej opony całkowicie znika powietrze. Piotr ma dziwne sny i jego tylna przerzutka jest zerwana. Niestety, nie mamy linki i Piotr zmuszony jest do dalszej jazdy bez działających przerzutek. No cóż, zbieramy się i idziemy odwiedzić Omara w jego malutkiej szkole. A szkoła to dobrze wydane przez włoską organizację 1000 euro miesięcznie. Organizacja ta koordynuje cały szkolny projekt. Tego dnia wpadamy jeszcze na herbatkę do nomadów zamieszkujących pustynię. Tak na prawdę to poszukujemy chleba bo zapasy już na wyczerpaniu a dostajemy pyszne daktyle. Piotr w zamian naprawia rower dzieciaków i wszyscy zadowoleni z dobitego targu;)
Na pustyni dróg tyle ilu wędrowców. I tu szósty zmysł orientacji Piotra i jego wrodzony GPS nomadyjski doprowadza nas do świętego źródełka. Zmęczeni liczymy na łyk zimnej wody w tej cudnej oazie. Niestety źródełko się popsuło i nie ma zdatnej do picia wody… Spotkani w oazie amerykanie, którzy przyjechali tu z Mhamid jeepem z kierowcą, częstują nas chlebem i wodą. Piotr stwierdza, patrząc na już prawie bez sił Magdę – ‚teraz to każdy by się nad Tobą zlitował’:) Nasz cel tego dnia to złapanie zasięgu na marokańskiej komórce. Przecież jutro ma dzwonić Zbyszek i Radio Szczecin będzie się z nami łączyć o 10. Więc jedziemy i szukamy. Udało się, mamy! To pozostaje rozbić namiot. Ale gdzie? No jak to! Gdziekolwiek! Na płaskiej i pozbawionej roślinności pustyni będzie nas i tak zewsząd widać.
Po lodowatej, pustynnej nocy, nastaje upalny pustynny poranek. Piotr opowiada o naszych perypetiach w radio i jedziemy dalej. Dziś koniecznie musimy dojechać do jakiejś cywilizacji bo na cały dzień została nam butelka wody i menażka kaszy ugotowanej dzień wcześniej. Pod koniec dnia jesteśmy już śmiertelnie zmęczeni a trasa na ostatnich kilometrach bynajmniej nie rozpieszcza.
Piotr dodatkowo źle się czuje…
Nie mamy już nawet sił na strzelanie fot pięknym krajobrazom. W ciszy i automatycznie już ściskając mocniej za kierownicę na kolejnych kamienistych wybojach pokonujemy ostatnie kilometry. Spotykamy 4 Hiszpanów jadących na motorach tą samą trasę co my. Z niedowierzaniem słuchają o naszej szalonej przeprawie i dowiadujemy się, że jeszcze 20 km do wioski. Umawiamy się na spotkanie i wspólną kolację wieczorem lub akcję ratowniczą jakbyśmy się gdzieś po drodze zapodziali:)
Po 4 nocach i 3 dniach na pustyni, burzy piaskowej, jazdy po piachu na Nowaka, milionach przejechanych kamieni na 170 kilometrach byłej trasy rajdu Paryż – Dakar oraz hektolitrach wylanego potu stajemy w Tagounite. Cywilizacja! Prysznic i jedzenie!
Teraz już na własnej skórze odczuliśmy jak ciężko miał Kazik, jak musiał walczyć z samym sobą aby dobrnąć do celu. I uwierzcie, pustynne bezdroża łatwymi do pokonania o własnych siłach nie są. Pustynia jest piękna ale i też wielce kapryśna. A jak się okazało najgorszym wrogiem człowieka na niej nie jest wcale brak jedzenia czy upał ale muchy. Te bestie atakują stadami wszystko co się rusza. Możesz machać rękoma ile wlezie a one sobie z tego nic nie robią i uparcie siedzą Ci na nosie.;)
Pustynia za nami, droga na Marrakesz i nowe przygody przed nami. Ale o tym i o perypetiach Gosi na jej trasie już w następnej relacji.
Magdalena, Gosia i Piotr
P.S. Zdjęcia dorzucimy wkrótce.
Juz wszystko jest dobrze.Dbamy tu o niego:}
… a my w Polsce odczuliśmy na własnej skórze jak ciężko miała rodzina Kazika oczekując na wiadomość. A jak tam zdrowie Piotrka?