Etap konny (cz. I): Gumuchab? Znam to miejsce

   GUMUCHAB? ZNAM TO MIEJSCE
  
(część I opowieści o etapie konnym przez Namibię)

   Nie ma co porównywać. Nasza przygoda trwała pięć tygodni, a nie pięć lat. Przejechaliśmy konno jedynie fragment szlaku, który w siodle przemierzył Kazimierz Nowak. A jednak każdy, myślę, z uczestników naszego etapu podpisałby się pod słowami wielkiego podróżnika:
   Skończyła się moja afrykańska podróż, ale nie skończyła się dla mnie Afryka. Fizycznie jestem poza nią, lecz żyje ona wciąż jeszcze we mnie i zapewne żyć będzie długo. 

  Skończyła się podróż. Czas siąść, postawić na stole miseczkę z biltongiem, napelnić kielich likierem z maruli i zdać relację, długą i barwną, o tym, co spotkało nas podczas tych słonecznych i radosnych pięciu tygodni w Namibii („no, wreszcie, ileż można czekać!”, zakrzykną pewnie niektórzy).

 

 

    

    

      

  Naszą opowieść należałoby rozpocząć w dniu 20 czerwca 2011 roku, kiedy to zjawiliśmy się w Namibii i z marszu zawojowaliśmy Windhoek, stolicę kraju. I nie mam tu na myśli li i jedynie entuzjastycznej wizyty w Muzeum Narodowym, o której pisałem w relacji „Gobabis? Tam nic nie ma” z 23 czerwca, ale furorę, jaką zrobiliśmy wspólnie z Jonaszem na ulicach miasta. Jeżeli jesteś mężczyzną, wybierasz się do Afryki i chciałbyś, by afrykańskie kobiety oglądały się za Tobą, uśmiechały z daleka, mam dobrą radę: weź z sobą niemowlaka i opiekuj się nim troskliwie. Facet noszący przy piersi lub na plecach dziecko to w afrykańskiej tradycji rzecz niespotykana, acz budząca olbrzymią sympatię!

  22 czerwca udaliśmy się z Windhoek do oddalonego o 200 kilometrów miasteczka Gobabis, skąd planowaliśmy ruszyć na południe na poszukiwanie farmy Gumuchab, z której Kazimierz Nowak w sierpniu 1934 roku wyruszył wierzchem w kierunku granicy z Angolą. Zanim jednak trafiliśmy do Gumuchab, zanim dosiedliśmy koni i pokłusowaliśmy śladem podróżnika, spośród zatopionych w półmroku korytarzy Domu Spokojnej Starości w Gobabis wyłoniła się szczupła, wysoka sylwetka Coena Meyera, menadżera pensjonatu.
  – Jak mogę wam pomóc? – spytał z życzliwym uśmiechem.
  I to był początek naszej przygody.

  Skierowaliśmy swe kroki do Domu Spokojnej Starości, albowiem w tym właśnie miejscu Kazimierz Nowak odpoczywał po tygodniowej kawalkadzie. W owym czasie znajdowała się tu misja katolicka, a honory gospodarza sprawował ojciec Johannes Dohren, postać wręcz legendarna, patronująca dziś jednej z ulic miasta oraz szkole w pobliskim Gunichas. Wpis ojca Dohrena w nowakowym pamiętniku oraz zdjęcie budynku misji, na którym widać nieistniejącą już wieżę zelektryzowały pracowników domu.

  – Oprawię te zdjęcia i umieszczę w specjalnej gablocie razem z waszą tabliczką. – Ucieszyła się Susan, starsza stażem pielęgniarka, na widok podarunków.

  Najstarsza pensjonariuszka domu na widok archiwalnej fotografii pokręciła głową.
  – Nie przypominam sobie, by w tym miejscu stała wieża kościelna, ale to możliwe, w latach 30. mieszkałam jeszcze w Angoli, do Gobabis przyjechałam dopiero sześćdziesiąt lat temu.

  Czy to z wdzięczności za przywiezienie niezwyczajnych pamiątek, czy ze zwyczajnej serdeczności, Meyer postanowił pomóc nam w realizacji jeździeckiej misji. Siadł za biurkiem, chwycił za telefon i zaczął obdzwaniać bliższych oraz dalszych znajomych. Niestety nikt nie słyszał nigdy o Gumuchab, ani też nie posiadał koni, które niczym Ryś i Kowboj przed 77 laty Kazimierza Nowaka, przeniosłyby nas na swych grzbietach z tajemniczej farmy do Gobabis.

  – Zajrzyjcie do weterynarzy – poradził Meyer żegnając się z nami w drzwiach swego biura – oni mają wielką mapę z nazwami wszystkich farm w całym dystrykcie. Na pewno odnajdziecie na niej Gumuchab.
  – Gumuchab? – Rozległ się niespodzianie cichy głos w głębi korytarza. – Znam to miejsce.
  Jacobus von Schalkwyk, drobny staruszek lat 92, siedział w fotelu pogrążony w lekturze książki traktującej o skamienielinach południowej Afryki.
  – Gumuchab… – westchnął i wskazał ołówkiem miejsce na mapie. – Kiedyś mieszkał tam farmer o nazwisku Wisniewski. Pamiętam go. Znał się na koniach, słynął z dobrych stajni. Wyprowadził się wiele lat temu. Ziemię kupił od niego Bertus von Schalkwyk, ale nie zastaniecie go, bo mieszka w Walvis. Gumuchabem zarządza jego bratanek, Gert Olivier, z nim musicie rozmawiać.

  Otoczyliśmy staruszka ciasnym pierścieniem i wstrzymaliśmy oddechy w nadziei, że opowie cokolwiek więcej, ale Jacobus von Schalkwyk ignorując nasze niecierpliwe spojrzenia pochylił się nad książką i niewzruszony pogrążył na powrót w lekturze. Widać szczątki organizmów zachowanych w skałach zajmowały go bardziej, niż banda dzieciaków i jakieś błahostki. Jedyne, co nam pozostało to wziąć jego słowa za dobrą monetę i pożegnawszy serdecznie menadżera Domu Spokojnej Starości udać się do Ośrodka Badań Weterynaryjnych.

  Weterynarz Tomek miał nadzieję spotkać się tam z afrykańskimi kolegami po fachu, reszta ekipy odnaleźć wspomnianą mapę, a na niej położenie farmy Gumuchab. Nikt z nas nie podejrzewał nawet, że przeznaczenie pcha nas w miejsce, w którym spotkamy wielkiego przyjaciela sztafety śladem Kazimierza Nowaka, starego znajomego, człowieka, który pomoże rozwiązać wszystkie nasze problemy.

 (ciąg dalszy)

Łukasz Wierzbicki 

 

 

  PS1. Za pomoc w odnalezieniu budynku dawnej misji katolickiej dziękujemy Filipowi Kierzkowi.

  PS2. Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o naszej wyprawie i jej uczestnikach, a także wszystkich tych, którzy nas wsparli, zapraszam na podstronę poświęconą etapowi konnemu przez Namibię. O przygodach i wrażeniach Jonasza Wierzbickiego, młodego lidera etapu, przeczytacie więcej na www.isladelsol.pl

2 komentarze to “Etap konny (cz. I): Gumuchab? Znam to miejsce

  1. Tommo (hors)Rider pisze:

    Bardzo słusznie prawisz…bo na wyprawie to sie wyprawia!!!

  2. Filip pisze:

    Super! Wreszcie można sie dowiedzieć co wy tam przez te 5 tygodni wyprawialiście 😉

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV