(część III opowieści o etapie konnym, część I znajdziecie TUTAJ, a część II TUTAJ)
Etap konny przez Namibię… ale czy będą konie? Odpowiedzi na to pytanie nie znaliśmy nawet wówczas, gdy siedzieliśmy w samolocie i lecieliśmy ponad Afryką na spotkanie naszej przygody. Pisałem do afrykańskich organizacji hippicznych, hodowców koni, szkółek jeździeckich, biur turystycznych oferujących wakacje w siodle, sklepów z artykułami dla zwierząt, namibijscy przyjaciele starali się pomóc… bez rezultatu. Wszelkie wysiłki zmierzające do wynajęcia lub zakupu koni na użytek naszej wyprawy na odległość okazały się bezskuteczne. Ania nawiązała kontakt z Polskim Związkiem Jeździeckim licząc na wsparcie z tej strony, w końcu zaczęła rozważać transport koni z Europy. Tomek zasugerował, że rozwiązaniem prostszym i tańszym byłoby uszycie strojów na wzór krakowskiego lajkonika i przemarsz przez Namibię w takim przebraniu. Hmmm… w ostateczności.
Dziś wiem, że popełniliśmy w naszych staraniach jeden podstawowy błąd. Szukaliśmy koni, a nie koni trzeba nam było szukać, ale… człowieka. Osoby, która będzie wiedziała, jak nam pomóc. Mieliśmy wielkie szczęście. 24 czerwca 2011 roku na naszej drodze zjawił się taki właśnie „dobry duch”. Nazywał się David van Vuuren.
– Zaczynałem się o was martwić! Pisaliście, że lądujecie w poniedziałek, a przyjeżdżacie do mnie w piątek. Coście robili tyle czasu?! – Roześmiał się rubasznie, gdy zjawiliśmy się na jego farmie.
Małe dziecko jest niczym papierek lakmusowy, w miejscach dostojnych i nieżyczliwych poważnieje, te serdeczne i przyjazne wita z radością i bez tremy. W domu Rut i Davida van Vuurenów Jonasz od pierwszej chwili czuł się znakomicie. Nic dziwnego, gości tego miejsca wita szum liści palmowych i sfora radośnie machających ogonami psiaków. Przez zadbany ogród wchodzi się do przedsionka pełnego roślin, o nogi ocierają się kocięta (jedno z nich, od dnia naszych odwiedzin nosi imię Kazik), zamknięte w klatkach świergocą papugi. W salonie stoi wielki stół, na nim wędliny własnego wyrobu, talerz z pomarańczami prosto z drzewa, a za stołem czeka gospodarz z sercem na dłoni.
David van Vuuren pochodzi ze starej afrykanerskiej rodziny. Z dumą wspomina dziadka, który uczestniczył w wojnach burskich i to, jak bardzo zalazł za skórę Anglikom. Farmę Neu Loore kupił jego ojciec, Ernst Zacharias van Vuuren w latach 30. On sam urodził się w 1943 roku w budynku misji katolickiej w Gobabis, tym samym, w którym dziewięć lat wcześniej mieszkał przez tydzień Kazimierz Nowak. Na szlaku od Mariental do Gobabis David zna prawie wszystkich. Prawie, bo z rodzinami mówiącymi po niemiecku nie utrzymuje bliższych kontaktów, określa ich krótko „Niemcy”. Tu tak jest, Afrykanerzy i Niemcy, choć jedni i drudzy są obywatelami Namibii, choć mieszkają obok siebie, żyją osobno.
Jedziemy na farmę należącą kiedyś do rodziny Wiśniewskich, to niedaleko, po sąsiedzku. David dobrze pamięta gospodarzy, a także ich syna, Franciszka.
– Przyjaźniliśmy się z Frankiem. Niezły był z niego ananas. Któregoś dnia ukradł stado krów swemu ojcu i jeszcze jednemu sąsiadowi. Sprzedał je, ale policja zaczęła go szukać. Ukrył się w kościele katolickim w Windhoek, tam połknął truciznę i tak dokonał żywota – wspomina mroczną historię z czasów młodości. Pośród pustkowia wyłania się wiatrak, skromne zabudowania i brama, a przed nią betonowa płyta z napisem GUMUCHAB OST 94.
– W tym miejscu stał dom Wiśniewskiego, a tam w dole mieli warzywniak, uprawiali znakomite warzywa – objaśnia David z błyskiem w oku, jest wyraźnie podekscytowany całą sytuacją. Ja także. Oto dotarliśmy na przysłowiowy koniec świata, w miejsce szare, zakurzone i zapomniane, z którego wszędzie jest strasznie daleko, w którym jednocześnie rozpoczęła się fantastyczna konna przygoda wielkiego podróżnika.
– Niesamowite – mruczę i z niedowierzaniem kręcę głową. – To stąd Kazimierz Nowak wyruszył z końmi na północ.
– Tak. I wy też ruszycie. Powiedz tylko kiedy chcecie zacząć. – Uśmiecha się David.
– Jutro?
– Jutro, o ósmej rano. Jesteśmy umówieni!
(c. d. n.)
W następnej części między innymi:
PS. Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o naszej wyprawie i jej uczestnikach, a także wszystkich tych, którzy nas wsparli, zapraszam na podstronę poświęconą etapowi konnemu przez Namibię. O przygodach i wrażeniach Jonasza Wierzbickiego, młodego lidera etapu, przeczytacie więcej na www.isladelsol.pl.